
Rolą skorupki było ochraniać coś cennego - życie. Życie, które ją niszczyło. Nikogo nie obchodziło to, przed iloma niebezpieczeństwami skorupka je ochroniła. Nie ona grała pierwsze skrzypce. Zachwyt budziło wnętrze. Jej równie dobrze mogłoby nie być.
A co z pisankami? Czyż to skorupka nie stawała się wtedy piękną ozdobą, nawet jeśli wnętrze - uznane za niepotrzebne zostało z niej wyrzucone?
Sara była skorupką. Taką potrzaskaną. Wątpiła, by kiedykolwiek została piękną pisanką. Wszystko co ochraniała - swoją słodką tajemnicę, swoje życie, zostało obdarte i pokazane światu.
McGonagall okazała się jednak bardzo uprzejma i taktowna. Wywalenie Dorhooda było szybkie i ciche. Wśród uczniów krążyła informacja, że po prostu pan skończył swoje obserwacje, wystawił szkole opinię bardzo dobra i tyle. A jego rozkwaszona twarz była wynikiem ześlizgnięcia się ze schodów. Black dostał nakaz opuszczenia murów Hogwartu i nie stawiania się w nim bez wyraźnej potrzeby. Ale to nie było problemem, zawsze mogli spotykać się w pobliskiej karczmie. Problem teraz leżał gdzie indziej.
- To tego. Przepraszam... e... ciociu? - siedziała sam na sam z Jamesem. Harry o niczym nie wiedział i miała nadzieję, że się nie dowie. James sam poprosił ją o rozmowę, bo ojciec wybuchał tylko złością. A jego to ciekawiło. No świetnie. Teraz będzie jakąś informacja Hogwartu.
- O na litość. Żadnego ciociowania. Albo pani albo Sara. - mruknęła. Ciocia brzmiało jak groteska. I przypominało by jej o pokrewieństwie z tym bydlakiem. I tym razem, o dziwo nie myślała o Jamesie.
- No... okej. A ten... dlaczego się tak nie lubicie? - padło kolejne pytanie. Sara polała im soku z dzbanka.
- Książkę piszesz? - znów na niego burknęła. Ale dawno nie był taki... potulny - mamy swoje powody, James. O zmarłych źle się nie mówi, więc oszczędź mi rozmów na temat Twojego dziadka, dobrze? - potarła sobie skroń. Widziała jak chłopiec wypił ochoczo połowę szklanki na raz. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Teraz musisz mi obiecać, że ta rozmowa nigdzie nie wyjdzie. Do soku dodałam specjalny eliksir, który sprawi, że odpadnie Ci język jak wygadasz. - powiedziała ze spokojem w głosie. James się popluł i osmarkał przerażony. Ciekawe ile wody w rzece upłynie, zanim się dowie, że taki eliksir nie istniał? Oby nigdy.
Mimo różnych nieprzyjemności, przedstawienie, które szykowała, musiało się odbyć. Irytek na jakiś czas dał spokój aktorom. Raz, bo myslał, że w końcu dali sobie spokój, a dwa - o wiele większa frajdą było oglądanie problemów jakie sobie narobili sami ludzie.
Ku pociesze wszystkich udało się zebrać zespół instrumentalny. Ella swoim darem przekonywania zwerbowała pianistę i gitarzystkę. Gryfona i Krukonkę, której ambicja nie pozwoliła nie ujawnić niecodziennego talentu w tych murach. Marzyła jeszcze o flecistce, ale nie było czego wymagać. We trójkę skomponowali cudowną muzykę, do której Sara aż klaskała z radości.
Również jedna komnata została przerobiona. Powstawała drewniana scena, dwie zasłony robiły za kotary. Sara nałożyła kilka zaklęć ochronnych, gdyż Ślizgoni lubili dewastować to, co już powstało. A ona nie miała siły i czasu tego wszystkiego raz po raz naprawiać. Gdyby nie ten teatr, nie wiedziała co by z nią było. Była to odskocznia od jej myśli o rzeczach powaznych...
Hogsmeade. Miejsce życiowych rozterek. Pora było dokończyć sztukę jaką była znajomość z Syriuszem. Nie wiedziała jakie jeszcze mają szanse powodzenia w tej relacji, czy nie przysporzy więcej kłopotów. Nie wiedziała kiedy ludzie dorastali, kiedy wyrastali z kolejnej skorupki dzieciństwa i stawali się zgorzkniali, szukający problemów na siłę. Jej Bunia zawsze powtarzała, że najprostsze rozwiązania siedzą na czubku nosa, a tego nasze oczy nie widzą, chyba, że zrobimy zeza.
Rozmowa, chociaż nie zawsze łatwa, zaliczała się do takich rozwiązań. Spoglądała na Blacka, on na nią. Nabrała powietrza.
Pamiętam, że zawsze byłam na uboczu. Ma nie zwracała na mnie uwagi. A przynajmniej nie takiej, jakiej potrzebuje dziecko. Ona mnie karmiła, myła, ubierała. Cała troska spała na Bunię i Dziadka. Oni mi czytali, oni uczyli literek. Ma szukała nowej miłości, która wypełni lukę po Jamesie. Byłam jej... zwierzątkiem. Musiałam nauczyć się kiedy zmywać się za szafkę, a kiedy mogę liczyć na uścisk. Jeżeli źle wywnioskowałam, obrywałam. Nie katowała mnie jakoś okrutnie, ale potrafiła podnieść rękę i zdzielić. Przeszkadzało jej że płaczę, bo złamała się kredka, bo się wywróciłam, bo w ogóle oddychałam. Przypominałam jedynie złamane serce mające geny Twojego przyjaciela. Od Buni jedynie wiedziałam, że tata - James Potter znalazł sobie inną, kiedy Ma okazała się być w ciąży. Uciekł, rozumiesz?
Kiedy miałam jakieś sześć lat, pamiętam jak Ma pokłóciła się z Bunią i Dziadkiem. Jej słowa wyryły się w moim sercu mocniej, chociaż może tak samo, jak blizna na czole Harry'ego. Ja mam prawo do szczęścia i ten bachor mi go nie zabierze. Nawet nie wiesz jak chciałam się do niej przytulić. Siedziałam przyciśnięta do ściany i słyszałam ich głosy. Nie słyszałam słów. Nie obchodziły mnie. To co miałam usłyszeć - usłyszałam. Kolejne co zrozumiałam, to... na litość Boską! Sara! Nie ładnie podsłuchiwać. Może chcesz pączka z marmoladą?
Od tej pory, chociaż to dziwne, pączki kojarzą mi się z domowymi wypiekami Buni na wszystkie smutki. Chociaż żadne nie dorównają tym, które robiła ona.
I już zawsze zostałam tym bachorem. I słyszałam o chłopcu, który przeżył. Który żył jakby w równoległej rzeczywistości, ale jakby innym świecie. Kiedy ja pomagałam nakarmić gąski Dziadka, on odkrywał czym jest magia. Kiedy ja poszłam do szkoły, słyszałam plotki na temat mój i Harry'ego. Zaprzeczałam. Słuchałam o tym, jaki jest cudowny. Jemu życie się ułożyło.Jego wielbili, ja słuchałam przykrych uwag na swój temat. Obok bachora stanęła nowa ksywka: bękart Pottera.
Co jest gorsze? Stracić rodziców za sprawą tragicznej śmierci, czy stracić rodziców ze świadomością bycia głazem u nogi? Stracić na zawsze, czy mieć świadomość, że gdzieś tam żyją?
Syriusz wpatrywał się w Sarę. Nie potrafił odpowiedzieć. Obie straty byly tragiczne i trudno było określić, która była gorsza. Wiadome było jedno - obie pozostawiły, na czole i na serce, palące rany, kiedy upiory przeszłości chcą upomnieć się o swoje.
- Saro... ale... nie jesteś ani bękartem... ani bachorem... - zaczął niepewnie. Walczył ze sobą, żeby nie walnąć czegoś głupiego.
- Więc czym?
- Kim. Może przyszłą panią Black?
Głupi, głupi, głupi.
Głupi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz