wtorek, 28 marca 2017

13. Sztuka trwa!

Czy wiecie jak czuje się skorupka? Dziwne pytanie, zważając na fakt, że skorupki nie mają prawa niczego odczuwać. Przez jakiś czas mają dawać poczucie bezpieczeństwa i ochraniać. Później niszczeją psute przez to, co ochraniały. A co gdyby skorupka czuła? Czy zgodziła by się ochraniać to, co ją zabije?
Rolą skorupki było ochraniać coś cennego - życie. Życie, które ją niszczyło. Nikogo nie obchodziło to, przed iloma niebezpieczeństwami skorupka je ochroniła. Nie ona grała pierwsze skrzypce. Zachwyt budziło wnętrze. Jej równie dobrze mogłoby nie być. 
A co z pisankami? Czyż to skorupka nie stawała się wtedy piękną ozdobą, nawet jeśli wnętrze - uznane za niepotrzebne zostało z niej wyrzucone? 
Sara była skorupką. Taką potrzaskaną. Wątpiła, by kiedykolwiek została piękną pisanką. Wszystko co ochraniała - swoją słodką tajemnicę, swoje życie, zostało obdarte i pokazane światu. 
McGonagall okazała się jednak bardzo uprzejma i taktowna. Wywalenie Dorhooda było szybkie i ciche. Wśród uczniów krążyła informacja, że po prostu pan skończył swoje obserwacje, wystawił szkole opinię bardzo dobra i tyle. A jego rozkwaszona twarz była wynikiem ześlizgnięcia się ze schodów. Black dostał nakaz opuszczenia murów Hogwartu i nie stawiania się w nim bez wyraźnej potrzeby. Ale to nie było problemem, zawsze mogli spotykać się w pobliskiej karczmie. Problem teraz leżał gdzie indziej.

- To tego. Przepraszam... e... ciociu? - siedziała sam na sam z Jamesem. Harry o niczym nie wiedział i miała nadzieję, że się nie dowie. James sam poprosił ją o rozmowę, bo ojciec wybuchał tylko złością. A jego to ciekawiło. No świetnie. Teraz będzie jakąś informacja Hogwartu.
- O na litość. Żadnego ciociowania. Albo pani albo Sara. - mruknęła. Ciocia brzmiało jak groteska.  I przypominało by jej o pokrewieństwie z tym bydlakiem. I tym razem, o dziwo nie myślała o Jamesie. 
- No... okej. A ten... dlaczego się tak nie lubicie? - padło kolejne pytanie. Sara polała im soku z dzbanka. 
- Książkę piszesz? - znów na niego burknęła. Ale dawno nie był taki... potulny - mamy swoje powody, James. O zmarłych źle się nie mówi, więc oszczędź mi rozmów na temat Twojego dziadka, dobrze? - potarła sobie skroń. Widziała jak chłopiec wypił ochoczo połowę szklanki na raz. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Teraz musisz mi obiecać, że ta rozmowa nigdzie nie wyjdzie. Do soku dodałam specjalny eliksir, który sprawi, że odpadnie Ci język jak wygadasz. - powiedziała ze spokojem w głosie. James się popluł i osmarkał przerażony. Ciekawe ile wody w rzece upłynie, zanim się dowie, że taki eliksir nie istniał? Oby nigdy. 

Mimo różnych nieprzyjemności, przedstawienie, które szykowała, musiało się odbyć. Irytek na jakiś czas dał spokój aktorom. Raz, bo myslał, że w końcu dali sobie spokój, a dwa - o wiele większa frajdą było oglądanie problemów jakie sobie narobili sami ludzie. 
Ku pociesze wszystkich udało się zebrać zespół instrumentalny. Ella swoim darem przekonywania zwerbowała pianistę i gitarzystkę. Gryfona i Krukonkę, której ambicja nie pozwoliła nie ujawnić niecodziennego talentu w tych murach. Marzyła jeszcze o flecistce, ale nie było czego wymagać. We trójkę skomponowali cudowną muzykę, do której Sara aż klaskała z radości. 
Również jedna komnata została przerobiona. Powstawała drewniana scena, dwie zasłony robiły za kotary. Sara nałożyła kilka zaklęć ochronnych, gdyż Ślizgoni lubili dewastować to, co już powstało. A ona nie miała siły i czasu tego wszystkiego raz po raz naprawiać. Gdyby nie ten teatr, nie wiedziała co by z nią było. Była to odskocznia od jej myśli o rzeczach powaznych... 



Hogsmeade. Miejsce życiowych rozterek. Pora było dokończyć sztukę jaką była znajomość z Syriuszem. Nie wiedziała jakie jeszcze mają szanse powodzenia w tej relacji, czy nie przysporzy więcej kłopotów. Nie wiedziała kiedy ludzie dorastali, kiedy wyrastali z kolejnej skorupki dzieciństwa i stawali się zgorzkniali, szukający problemów na siłę. Jej Bunia zawsze powtarzała, że najprostsze rozwiązania siedzą na czubku nosa, a tego nasze oczy nie widzą, chyba, że zrobimy zeza.
Rozmowa, chociaż nie zawsze łatwa, zaliczała się do takich rozwiązań. Spoglądała na Blacka, on na nią. Nabrała powietrza.

Pamiętam, że zawsze byłam na uboczu. Ma nie zwracała na mnie uwagi. A przynajmniej nie takiej, jakiej potrzebuje dziecko. Ona mnie karmiła, myła, ubierała. Cała troska spała na Bunię i Dziadka. Oni mi czytali, oni uczyli literek. Ma szukała nowej miłości, która wypełni lukę po Jamesie. Byłam jej... zwierzątkiem. Musiałam nauczyć się kiedy zmywać się za szafkę, a kiedy mogę liczyć na uścisk. Jeżeli źle wywnioskowałam, obrywałam. Nie katowała mnie jakoś okrutnie, ale potrafiła podnieść rękę i zdzielić. Przeszkadzało jej że płaczę, bo złamała się kredka, bo się wywróciłam, bo w ogóle oddychałam. Przypominałam jedynie złamane serce mające geny Twojego przyjaciela. Od Buni jedynie wiedziałam, że tata - James Potter znalazł sobie inną, kiedy Ma okazała się być w ciąży. Uciekł, rozumiesz?
Kiedy miałam jakieś sześć lat, pamiętam jak Ma pokłóciła się z Bunią i Dziadkiem. Jej słowa wyryły się w moim sercu mocniej, chociaż może tak samo, jak blizna na czole Harry'ego. Ja mam prawo do szczęścia i ten bachor mi go nie zabierze. Nawet nie wiesz jak chciałam się do niej przytulić. Siedziałam przyciśnięta do ściany i słyszałam ich głosy. Nie słyszałam słów. Nie obchodziły mnie. To co miałam usłyszeć - usłyszałam. Kolejne co zrozumiałam, to... na litość Boską! Sara! Nie ładnie podsłuchiwać. Może chcesz pączka z marmoladą? 
Od tej pory, chociaż to dziwne, pączki kojarzą mi się z domowymi wypiekami Buni na wszystkie smutki. Chociaż żadne nie dorównają tym, które robiła ona. 
I już zawsze zostałam tym bachorem. I słyszałam o chłopcu, który przeżył. Który żył jakby w równoległej rzeczywistości, ale jakby innym świecie. Kiedy ja pomagałam nakarmić gąski Dziadka, on odkrywał czym jest magia. Kiedy ja poszłam do szkoły, słyszałam plotki na temat mój i Harry'ego. Zaprzeczałam. Słuchałam o tym, jaki jest cudowny. Jemu życie się ułożyło.Jego wielbili, ja słuchałam przykrych uwag na swój temat. Obok bachora stanęła nowa ksywka: bękart Pottera. 
Co jest gorsze? Stracić rodziców za sprawą tragicznej śmierci, czy stracić rodziców ze świadomością bycia głazem u nogi? Stracić na zawsze, czy mieć świadomość, że gdzieś tam żyją?

Syriusz wpatrywał się w Sarę. Nie potrafił odpowiedzieć. Obie straty byly tragiczne i trudno było określić, która była gorsza. Wiadome było jedno - obie pozostawiły, na czole i na serce, palące rany, kiedy upiory przeszłości chcą upomnieć się o swoje.
- Saro... ale... nie jesteś ani bękartem... ani bachorem... - zaczął niepewnie. Walczył ze sobą, żeby nie walnąć czegoś głupiego.
- Więc czym?
- Kim. Może przyszłą panią Black?
Głupi, głupi, głupi.
Głupi. 

piątek, 10 marca 2017

12. Tak do końca kłopoty?

Harry był rozsierdzony. Miotał się z kąta w kąt nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Ostatnie wydarzenia w Hogwarcie były jakąś kpiną. Zamiast szukać zwolenników Voldemorta, musiał uczestniczyć w jakimś kabarecie. Syriusz biegał za jakąś obrażoną babą, która na całe nieszczęście była jego siostrą. Jak jego ojciec mógł spłodzić takie rozemocjonowane coś? Ginny taka nie była. Do tego jakaś kontrola z Ministerstwa, chociaż o tym Dorhoodzie nie słyszał. Może jakiś młodzik? O dziwo Harry nie był wszechwiedzący i wszystkich nie znał. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce. 

Jakąś godzinę później siedział przy stole jadalni. On i Sara. Chyba od dawna nie byli w takiej sytuacji. Prawie ze sobą nie rozmawiali. Tylko kilka razy. Kiedy Harry się dowiedział że należała do jego rodziny. Ona nie drążyła tematów. Zawsze zdawała się być wycofana, stała gdzieś z boku, nie interesowała się. Rodziną byli tylko ze względu na geny ojca, nie łączyła ich żadna więź. Zapraszali się jedynie na ważniejsze wydarzenia rodzinne. Wysłał jej zaproszenie na ślub z Ginny, na którym o dziwo się pojawiła. Kilka razy posłali sobie okolicznościowe kartki. Sara go nienawidziła, on uważał ją za dziwaczkę.

Przyglądał się uważnie siostrze. Siedziała jakaś taka nijaka - jak zawsze. Na litość, uczesałaby się. Chociaż chyba po Jamesie otrzymali tendencje do wiecznego nieładu na głowie, ale ona była kobietą i mogła po prostu wyglądać ładnie. Oczy spuchnięte - chyba płakała. Jego poruszały jedynie łzy Molly, Ginny, Hermiony i Lily. 
- Odwal się proszę od mojej rodziny. - zaczął skoro panowała taka cisza przerywana jedynie pociągnięciami nosa dziewczyny. Uniosła ku niemu szare oczy. Szczerze zdziwiona, jak i zobojętniała. Rozchyliła lekko wargi jakby chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Jednak po chwili zmusiła się do wyrzucenia z siebie czegokolwiek.
- Nie zamierzam nawet się do niej zbliżać. - zemła w ustach brzydki komentarz, który chciała dodać, a który był na poziomie mugolskiego gimnazjum. Harry zacackał i pokręcił głową. 
- Przez ciebie Syriusz zaczął się zachowywać jak jakiś... - prychnął niezadowolony. Odchylił się na krześle do tyłu. Sara w myślach modliła się, żeby wyrżnął do tyłu i uderzył się w ten pusty łeb. Nic mu się nie stanie, bo gorzej być nie może. 
- Do jasnej cholery! - mężczyzna podskoczył, kiedy jego siostra walnęła pięścią w blat. Kilkoro uczniów, którzy siedzieli w tej pustej jadalni odwróciło się w kierunku tej rodzajowej scenki.
- Skończ go traktować jak nie wiem... niewolnika! To nie jest służka mości pana Pottera tylko dorosły mężczyzna który powinien mieć własne życie! Uwiązałeś go na smyczy jak psa! - wściekłość biła z jej oczu. Zwykle zbytnio nie okazywała uczuć, była opanowana i potrafiła się powstrzymać. Ale teraz czara goryczy została przelana. Oddychała ciężko, wpatrując się w oczy brata. Takie... bez wyrazu, jak u obrażonego królewicza. 
- Nie będziesz mi mówić co mam robić. - sapnął cicho, tak żeby czyjeś długie uszy nie usłyszały treści rozmowy. Że musi się z nią użerać. Po co komu siostra?
- Tak, będę. Bo to idzie za daleko! Jesteś taki sam jak ojciec! - warknęła. Ona nie dbała zbytnio o dyskrecję. Dwóch mężczyzn, których kochała (przynajmniej w jakimś stopniu) ją oszukało. Życiowe problemy Pottera, który musiał odciąć pępowinę od Syriusza, nie stanowiły jej priorytetu.
- Nie dziwię się, że tata cię zostawił, bo jesteś nienormalna! - teraz on klupnął dlonią w stół. Ale dlaczego odpowiedziało mu klupnięcie od dołu? W jednej sekundzie wynurzyła się spod stołu czupryna Jamesa.
- Tato? - wielkie oczy wpatrywały się w Harry'ego.
- Saro? - kolejna para oczu wpatrywała się w dziewczynę.

Cyrk na kółkach. 


Sara i Syriusz znaleźli sobie jakiś odosobniony pokoik. Konkretnie pokoik Sary, jak zwykle. Milczeli chyba godzinę, siedząc sobie obok siebie na łóżku. Żadne nie potrafiło z siebie wydobyć słowa, ani tym bardziej się poruszyć. Nawet oddech był taki ciężki i nieznośny. Gdyby tylko można było przestać oddychać, na pewno by to zrobili.
- Przepraszam - Black pozbierał potrzaskaną męską dumę do kupy i rozpoczął rozmowę. Wiedział, ze pewnie nic z tego nie będzie, Sara śmiertelnie się obrazi. I wcale nie będzie się jej dziwić. 
- Black, ty mi tylko powiedz... no na prawdę musiałeś brać detektywa po to, żeby się dowiedzieć kim jestem? - dla Sary to wszystko weszło w absurd. Co Syriusz miał w głowie? Zachowywał się jak szczeniak, jakby mentalnie zatrzymał się w czasach szkolnych i postanowił nie dorastać. Powinna była go zdzielić w twarz,
- Ja... głupio mi było... no... - pierwszy raz chyba nie potrafił sklecić zdania. Spojrzał z ukosa na dziewczynę. Wciąż miała wilgotne oczy.
- Mogłeś zapytać. - odparła mu głosem, który dusił w gardle płacz. Gdyby mógł cofnąć czas i mądrzejszym o kilka doświadczeń nie wynajmować Malcolma...
- Przecież byś mi nie powiedziała. 
- No bo chyba nie myślałeś, że obcemu facetowi będę się spowiadać ze swoich relacji rodzinnych?! - była na niego zła. Ale... przecież Malcolm zrobił coś o wiele gorszego i jeszcze z nim będzie musiała się policzyć. 
- Więcej tak nie rób. - burknęła niezadowolona. Chyba sobie weźmie kilka dni urlopu bo zwariuje. Jeszcze z przedstawieniem na karku, które teraz było ostatnim co chciała robić. No i James wszystko słyszał. 
- Nie gniewasz się?! - zawołał Black, a gdyby był właśnie pod postacią psa, jego ogon latał by we wszystkie strony.
- Póki co się wynoś. - warknęła. Wyszedł.
Czyli już się nie gniewała.


Generalnie to Malcolm nadawał się do Munga. I tam też trafił. Łapa nawet nie używał czarów. Wierzył Sarze, że niemagiczne rozwiązania są najprostsze i tak właśnie się stało. Dorhood skończył z prawdopodobnie połamanym nosem. Pojęcie Blacka przechodziło to, jak ktoś może tak perfidnie wykorzystać kobietę. Wiedział, że sam nabroił, ale przynajmniej nie poił jej ukradkiem miłosnymi eliksirami. Dobrze, że do niczego poważnego między nimi nie doszło, bo już zupełnie nie ręczyłby za swoje czyny. 
Było mu źle z myślą, że w sumie to wszystko jego wina. Ale kiedy widział uśmiech Sary na widok czerwonej facjaty Malcolma to... to nawet mu oczko puściła! Tyle póki co do szczęścia mu starczyło. 
Musieli wszyscy odpocząć. W końcu nazajutrz na pewno czekała ich rozmowa z McGonagall. Jej spojrzenie, które mordowało wszystko w zasięgu kilometra zwiastowało co najwyżej... więcej kłopotów.

środa, 8 marca 2017

11. Psikus 2.

Napięcie, jakie powstało pomiędzy nimi dało się kroić nożem. Siedzieli w Gospodzie pod Świńskim Łbem, sączyli powoli piwo kremowe, bo na trzeźwo to się nie dało. Wpatrywał się w dziewczynę. Zauważył, że unikała jego spojrzenia. Co chwilę odgarniała włosy w ten czarujący sposób. Ale coś mu nie pasowało. To nie była jego Sara. Jego Sara żartowała, utrzymywała kontakt wzrokowy,  a na policzki wchodził lekki rumieniec. Ta była szara, cicha i nijaka. Oddał by wszystko, żeby się dowiedzieć, co siedzi  w jej głowie. Czy to przez Harry'ego? Jamesa? Może Malcolma (a raczej na pewno)?
- Nie mogę już z tobą być. - słowa Sary zawisły w tym napięciu jak mucha w pajęczej sieci. Chwilę nawet wiły się agonalnie w jego głowie. Znów na nią spojrzał. Jego Sara wyjaśniła by dlaczego. Pod skorupą kryła się wrażliwa dusza i to wiedział. 
- Bo? - tym razem on wypuścił słowa w ciszę. Dziewczyna się obruszyła i wzruszyła ramionami. Jego Sara uderzyłaby dłońmi w blat i wyszła, kłóciła się, cokolwiek. Na pewno nie wzdychałaby i nie przewracała oczyma.
- Nie kocham cię. - lustrował ją wzrokiem. Wyglądała jak robaczek, który chce uciec do swojej dziurki i się schować przed światem. Nie, nie. On odróżniał jej wrodzony "mamtowpupizm" od zachowania zlęknionej owieczki. To było takie... szczeniackie. Odchylił się na krześle w tył, założył ramiona w okolicy mostka i dręczył dziewczynę swoim spojrzeniem.
- Bo? - nie zamierzał przestawać jej dręczyć. Uśmiechnął się i skubnął wąsa nerwowo. No tak, rozmowa na poziomie dwójki dojrzałych i dorosłych osób. 
- Bo nie. Nie odzywaj się do mnie, nie pokazuj w kominku. Skończyłam. - rzeczowa jak zawsze. Wstała, odwróciła się na pięcie i wyszła. Chwilę wpatrywał się w drzwi za którymi zniknęła. Palcami uderzał o blat stołu. Nie chciał dać po sobie znać, że jej słowa go raniły. W sumie potraktował to trochę jak śmiertelną obrazę nastolatki. Powinien sobie podarować albo za nią iść. Ale to nie byłoby w jego stylu. Na pewno nie odpuści. Miał już swoje lata na karku i powinien bujać wnuki swoje, a nie Jamesa.



- A kto zajmuje się dziećmi? - usłyszał Syriusz, kiedy tylko przekroczył drzwi Hogwartu. Znów. McGonagall go kiedyś miotłą pogoni, ale tym razem zasłonił się wymówką, że ma ważne informacje dla Harry'ego odnośnie sprawy z czarną magią. Tym razem się udało, a wymówki się kończyły. Skoro Sara nie chciała przyjść do Syriusza, to Syriusz przyszedł do Sary. W końcu kazała się tylko nie odzywać i nie pokazywać w kominku, nie mówiła nic o odwiedzinach!
- Na litość, nie jestem waszą nianią. -  odburknął Black siedząc w pokoju chrześniaka. Oczy Wyjątkowego Chłopca Który Przeżył zrobiły się wielkie jak orbity i generalnie zatkało. Jak on mógł tak powiedzieć?! 
- Ta baba ci nagadała jakiś bzdur! - obruszył się Harry. Syriusz zawsze im pomagał z dobroci serca, a odkąd zaczął się spotykać z Sarą, to jakieś dziecinne foszki nastały. 
- Twoja teściowa? Nie rozmawialiśmy od wieków. - na twarz Syriusza wpełzł uśmiech. Lubił Molly, ale nie pozwoli obrażać ukochanej. Widział tylko jak twarz chłopaka poczerwieniała i kazała mu opuścić gabinet. W tym ruchu i słowach "jesteś bezczelny" zobaczył coś znajomego. Błysk w oku, zmarszczony wkurzony nos... Już chyba wszędzie widział Sarę. Ale widzieć ją w nim? Fuj. To nie było dobre porównanie, szczególnie, że znał stosunek Potterów wobec siebie. 
Jak bestia, krążył po korytarzu, na piętro nauczycieli. Usłyszał jakieś pogwizywanie. Przyczaił się jak Huncwoci na Smarka i...
- Panie Dorhood, chyba musimy porozmawiać. - miły uśmiech. Kiedy poznał Malcolma, był to chłopak, który wydawał się być zaangażowany w sprawy, które mu się poleca. Teraz - widział jego wyższość. Dorhood odpowiedział uśmiechem. 
- Wydaje mi się, że nie mamy o czym. - wzruszył ramionami. Był tak ciężko zajęty... w końcu miał nic do robienia. Łapa jednak miał inne zdanie na ten temat. 
- Posłuchaj szczylu. Albo porozmawiamy teraz kulturalnie, albo McGnagall i Ministerstwo dowiedzą sie, co tu się wyczynia. - powiedział jeszcze spokojnie. Widział, jak Malcolm walczy z samym sobą, żeby tylko nie dać się sprowokować. Poprosił go do swojego gabineciku, zamknął drzwi. Usiadł za biurkiem niczym pan prezes i świdrował brodacza lekceważąco.  
- Odwal się od Sary.
- Miałem ją śledzić...
- Ale nie zaciągać do łóżka!
- Wypadek przy pracy.
Syriusz czuł, że zaraz nie wytrzyma i walnie temu gogusiowi nie avadą, nie crucio a pięściusem w nosus. Sara miała rację, że mugolskie rozwiązania wielokrotnie bywały łatwiejsze. Malcolm wyjął z biurka jakąś tekę i rzucił nią na blat.
- Masz i po prostu zniknij...
Black chwycił papiery i zaczął je przeglądać. Z każdym kolejnym słowem nie dowierzał. Widział jak Malcolm się szczerzy. Nie myślał teraz o niczym innym niż nad odstresowującym wybijaniu zębów młodzika. Ale Łapie to nie starczyło. 
- Jesteś wrednym chamem. Co ona w tobie widzi?
- Może urok a może... odpowiednio spreparowany eliksir?
Chwila gęstej ciszy. Przetrawiał to, co waśnie się wydarzyło. Eliksir? Ta kupa brzydkich rzeczy dała jej eliksir? W jakim celu? Nie rozumiał, jaki cel miał Malcolm w rozbijaniu ich związku. Przynajmniej widział, dlaczego Sara chodziła dosłownie jak struta - bo taka była.

Trzask drzwi.

Oboje spojrzeli w ich kierunku. Musieli nie zauważyć Potterówny. Wściekła kobieta. Czy na pokładzie jest może jakiś bazyliszek do pokonania?

sobota, 4 marca 2017

10. Psikus.

Patrzyła na tę zbieraninę przypadków, która zgłosiła się do niej po nadaniu ogłoszenia. Miała jakąś piętnastkę zagubionych dusz, które chciały chyba się zatracić. Musiała przedstawić zarys swojego pomysłu, jaki uroił się w jej głowie. 
- Czy znacie... - trzask drzwi. Cisza. Sara się odwróciła ku drzwiom sali swojego gabinetu. Tak, musieli się póki co gnieść w jej gabinecie, bo nie dostali innej sali. Bo tak.  
- Potter, zgubiłeś się? Puka się. Minus trzy dla Gryfonów za brak kultury Pottera. - zmrużyła oczy ku chłopcu-który-miał-za-ojca-chłopca-który-przeżył. Ten na wieść o tym, że przyczynił się do utraty kolejnych punktów, jedynie prychnął zadowolony. Myślał chyba, że tym sposobem wyprowadzi z równowagi młodą nauczycielkę. Niestety. 
- Gwiazda, to musi się spóźniać. Mój tata też się zawsze spóźnia...
- ... i przychodzi nieproszony tam, gdzie go nie chcą. Genów się nie oszuka.  - odpowiedziała, zanim ten dokończył. James zmarszczył nos, widząc, że na twarzach niektórych uczniów pojawił się ślad rozbawienia. Wciągnął powietrze, jakby chciał się zapowietrzyć i wybuchnąć, po czym usiadł na miejscu.
- Chcę zagrać. 
- Oczywiście każdy kto przyszedł dostanie jakąś rolę. Dla przykładu ty Potter zagrasz klamkę od drzwi. 
W ramach wsparcia, jedna puchonka parsknęła cichym śmiechem. To była pierwsza walka Jamesa. Walka o cierpliwość i dominację w tej sali. James myślał, że może rządzić szkołą, Sara prędzej zginie niż pozwoli bratankowi wejść sobie na głowę. Uciszył się, założył ręce na brzuchu i już słuchał z miną obrażonego mopsa.
- Czy ktoś z was kojarzy musical "Upiór w operze"? - rzuciła pytanie w pustkę. Odpowiedziała jej cisza. Serio? Czy w tych domach super czarodziei były przekazywane jakieś dobra kulturowe, czy górowała ignorancja wobec kraju w którym mimo wszystko się mieszkało? W końcu honor grupy uratowała jedna Krukonka, która jak później się okazało, miała mugolskich dziadków. Chwała zapominanej instytucji dziadków!
- W skrócie chodzi o to, że dziewczyna zakochała się w tajemniczym mężczyźnie, który nosił na twarzy maskę, bo jego twarz była zdeformowana, wszyscy się go bali...
- JA GO ZAGRAM! - wypaliła gwiazda zaranna Hogwartu. Na twarz Sary wszedł wredny uśmiech.
- Dobrze. Nasza sztuka będzie nazywać się "Irytek w Hogwarcie". Inspirowana "Upiorem". nieco humorystyczna. Zgodzie z życzeniem, James zagra Irytka.
Odpowiedział jej jęk niezadowolenia. 


Irytek był iście zdenerwowany, kiedy do jego duszych uszu doszła informacja o tym, że właśnie o nim chcą zrobić przedstawienie. W normalnych warunkach by się cieszył, że został gwiazdą, ale ta głupia  Potterówna uwzieła się, że przedstawienie ma być całkowicie niemagiczne, co jego jako ducha dyskwalifikowało w każdym calu ektoplazmatycznego ciałka.
Życie osób, które zgodziły się wziąć udział w "Irytku" stało się dosyć ciężkie. Było urozmaicane wyszukanymi żartami ducha. Ot, na przykład Sara musiała gonić po szklarni donice z mandragorami, uczniowie znajdywali swoje rzeczy w dziwnych miejscach, albo w ogóle ich nie znajdowali.
Uczucia Jamesa były daleko ambiwalentne. Z jednej strony cieszył się, że dostał główną rolę i będzie mógł popisać się przed całą szkołą i ojcem. Z drugiej: jednak musiał grać głupiego ducha. Z trzeciej: ten głupi duch specjalnie się na niego uwziął. A z czwartej: wypowiedział Irytkowi oficjalną wojnę. 
Tak samo próby okazywały się niezwykle urozmaicone niespodziankami Irytka. Najbardziej irytowała się Ella - Krukonka, która wiedziała czym był "Upiór". Grała na skrzypcach, pięknych, starych od swojej babki. Co próbę były roztrojone, a Sara do perfekcji opanowała reparo strun. 
Zapowiadało się wyśmienicie.



Była już okrutnie zmęczona. Noce bywały co raz chłodniejsze, a ona opatulona kocem przesiadywała przed kominkiem. Miała jakieś głupie poczucie, że między nią a Blackiem coś się namieszało. On był jakiś nie swój, ona wykończona psychicznie Irytkiem i pierwszorocznymi. Do tego miała na głowie Malcolma i Harry'ego. Pierwszy siedział w Hogwarcie jak mysz pod miotłą, drugi niczego nie znalazł w związku z czarną magią. Podobno nieźle tuszowali dowody. Jassssne.
- Przywykłam do tego, że oni się stąd nie wyniosą. - oznajmiła Syriuszowi, kładąc się na ziemi przed kominkiem. Czerpała przyjemne ciepełko jak gąbka wodę.  Black westchnął. Sam miał już dość obecnej sytuacji. Chciał, żeby Malcolm już poszedł. Wiele czasu upłynęło, odkąd próbował jej powiedzieć...
- Saro... nie będziesz zła jak ci coś powiem? Znaczy pewnie będziesz... - znów zaczął tym tonem zbitego pieska i niepokornego ucznia. Sara spojrzała na niego zaintrygowana. Kiwnęła żeby mówił. 
Gdy tylko otworzył usta, w pokoju rozległ się huk, któremu towarzyszył zapach siarki. 
- Zakochana para! Ale uważaj, proszę pana! - Irytek przefrunął nad głową wiedźmy i wylądował przed kominkiem, prawie nos wkładając w ogień. Black machnął ręką ale to nic nie dało.
- Bo ta pani pana zdradza! - zaśmiał się okropnie i zniknął. Sara usiadła, serce jej załomotało. Znów widziała iskierkę zdenerwowania w oczach Łapy
- Saro? - spojrzał na nią uważnie. Nie wierzył, że mogła myśleć o innym i oszukiwać jego.  To był tylko duch. Ona nie mówiła nic. Żadnego wytłumaczenia. Serce mu zaraz pęknie. 
- A wcale że nie! - krzyknęła jak nastolatka przyłapana na paleniu papierosów. To, że tam kilka razy ich usta się zetknęły podczas wymiany bakterii znajdujących się w ślinie jeszcze o niczym nie świadczyło.
A Syriusz wiedział, że będą musieli porozmawiać. Przez kominek nie załatwiało się takich rzeczy.
Pyk!

niedziela, 26 lutego 2017

9. Ci okropni magowie.

- Dorhood, nie uważasz, że magowie to w sumie głupcy?
Siedzieli w oknie wieży zegarowej. Nogi wystawili na zewnątrz, sami byli opatuleni płaszczami. W końcu przyszła ta prawdziwa angielska pogoda. Od kilku dni lało bez ustanku. Rano rozpętała się nawet burza z wichurą na tyle mocną, że lekcje latania na miotle zostały odwołane. W sumie te lekcje były dobre dla mężczyzn. Kobiety z natury są trochę wiedźmami, więc naturalnie posiadają zdolność latania na miotłach. Wszystkie, nawet mugolki. Była tego pewna.
- Co? - Malcolm uniósł głowę z zamyślenia i przypatrzył się uważniej dziewczynie - Potter, dosyć odważne słowa, jak na nauczycielkę szkoły przy kontrolerze z Ministerstwa. - zmarszczył brwi. Czasami wydawała się taka wyrwana z tego świata. W powietrzu dało się czuć zapach ozonu i deszczu. Dla niego śmierdziało niemiłosiernie, ona uważała, że jest to najpiękniejszy zapach jaki  istnieje. 
Tym razem to Sara zmarszczyła brwi. Beztrosko machała nogami, na sukni i butach pojawiały się ciemne mokre plamy od deszczu. Miała nadzieję, że jej but nie spadnie, w końcu nikt nie chciałby oberwać obcasem w nos. Chyba że p r z y p a d k i e m będzie to James albo Harry. Albo oboje. 
- Bo tak sobie myślę... w sumie nie można nic zrobić, co robi każdy przeciętny człowiek, bo to mugolskie. Mam ochotę na takiego tosta z lejącym się serem prosto z opiekacza. Albo obejrzałabym film w kinie. Jakiś horror, chociaż horror mam od miesiąca widząc Jamesa na co dzień. - burknęła niezadowolona. Chyba podświadomie oczekiwała, że Malcolm wyjmie z kieszeni dwa bilety na dobry horror i razem uciekną pod osłoną deszczu do najbliższego kina. 
Jednak nie. Odpowiedziało jej głębokie westchnięcie. Chyba nie rozumiał jej potrzeb. Już samo zrozumienie kobiet było trudne, a co dopiero czarownicy z pociągami do niemagiczności?
- Powinnaś pracować w Ministerstwie przy sprawach mugoli. To po pierwsze. A po drugie skończ już tak narzekać na Jamesa. - przewrócił oczyma. Doskonale rozumiał, dlaczego go tak nie cierpi, miała do tego prawo. Nie chciał jednak o tym rozmawiać. W końcu byli sami, gdzieś z dala od wszystkich. Nieśmiało położył dłoń na jej palcach. 
- Zrobię tu teatr! - zawołała nagle, zabierając dłoń, żeby klasnąć z emocji. Szare oczy roziskrzyły się, na twarzy malował się szeroki uśmiech. Czy ona oszalała?


- Pani chyba oszalała. - tak skomentowała to McGonagall, kiedy usłyszała pomysł młodej nauczycielki. Teatr? W Hogwarcie? Kto to by widział? I to jeszcze przy panu Dorhoodzie. Świetną opinię im wysmaruje. Oby się tylko nie dowiedział o tym szaleństwie. Już wystarczy tego, że jacyś uczniowie bawili się czarną magią, a ona uwzięła się na pierwszorocznych Gryfonów. Chyba wystarczy tych niespodzianek. 
- Pani profesor... między uczniami dochodzi do wielu utarczek. Według mnie prawdziwe jest przysłowie, że kultura łagodzi obyczaje. Tymczasem tutaj jedyną formą oficjalnej rozrywki jest patrzenie na to, jak nawalają się tłuczkami, albo opijają kremowym w Hogsmade. - i wbiła w nią swoje spojrzenie. Minerwa wypuściła powoli powietrze z płuc i ściągnęła swoje usta w cienką linię. Mimo wszystko dziewczyna miała rację. Wszystko tutaj krążyło pomiędzy Hogsmade a meczami, od czasu do czasu urozmaicane jakimiś balami. 
- Absolutnie nie wyrażam zgody. Szkoła jest poważną instytucją i nie ma  tutaj miejsca na takie głupoty. Poza tym odciąga pani uczniów od nauki. - słaby argument. To samo można było powiedzieć o zawodnikach quidditcha. Też musieli  poświęcać czas na codzienne kilkugodzinne treningi. 
W tej samej chwili do uszu kobiet dotarł dźwięk zamykanych drzwi i kroki. 
- Proszę mi wybaczyć. Miałem do pani dyrektor kilka spraw bieżących i usłyszałem fragment rozmowy. - obydwie pobladły widząc przed sobą Malcolma, chociaż każda z innego powodu. W gabinecie dyrektora nastała nieco niezręczna cisza. Jedynie mężczyzna się półgębkiem uśmiechał. Poniekąd miał dwie kobiety w garści. Całkiem przyjemne uczucie. 
- Ciekawy i kontrowersyjny pomysł. Chciałbym to zobaczyć, co wyjdzie. Czy faktycznie uczniowie zmienią nastawienie? Kto to wie? A jak nie wyjdzie to zaczniemy się martwić. - gdyby Sara miała macki, to właśnie grzmotnęłyby o podłogę z pełnym rozmachem. Nie mogła ukrywać, że Dorhood ją zaskoczył. W wieży zegarowej nie wydawał się być aż tak przekonany. Może chciał ją skompromitować? Zresztą McGonagall była chyba w równym szoku, co Sara. 


Sara uparła się, że podczas przedstawienia nie będzie żadnej magii. Tłumaczyła to tym, że uczniowie kiedyś mogą znaleźć się w sytuacjiz bez różdżki i nie będą potrafili niczego zrobić. McGonagall zgodziła się na ten "eksperyment" (jak nazwał to Malcolm) z ciężkim sercem. Po szkole obiegła zaraz informacja o przedstawieniu. Czysto niemagicznym. Pojawiły się plotki, że pani Potter jest niezrównoważona.

- Słyszałem, że robisz przedstawienie. Harry uważa, że jesteś stuknięta, bo to przeczy idei szkoły. - Syriusz uważnie przypatrywał się dziewczynie. Jak zwykle, z kominka. Siedziała do niego nieco bokiem. Miał wrażenie, że od ostatniego razu coś się zmieniło, tylko nie potrafił powiedzieć co. Sara zrobiła się jakaś małomówna. O jej pomyśle dowiedział się od Harry'ego. Zawsze, kiedy wpadała na coś szalonego, to leciała z tym wpierw do niego. Miał jedynie nadzieję, że nie należała do typu kobiet, które chciały tylko jednego, a później rzucały mężczyzn jak rękawiczki. Chyba mu serce pęknie, bo był gotów za nią życie oddać. 
- Tak, Malcolm pomógł mi przekonać McGonagall. - odpowiedziała gryząc pączka. Malcolm? Zawsze pod jego adresem ciskała najróżniejsze epitety, gorsze niż pod adresem Harry'ego i jego syna. A teraz Malcolm? Może po prostu była mu wdzięczna za pomoc?
- Jaka ty się miła dla niego zrobiłaś. - mruknął wyraźnie niezadowolony. To już wolał, jak go obrażała. 
- A to źle? - padła szybka odpowiedź. Black poczuł okropne ukłucie zazdrości. Był głupcem. Dorhood mógł z Sarą być cały czas, oni widzieli się od święta i to na krótko. Skręci mu łeb, jak zawróci w głowie JEGO kobiecie. Przynajmniej tak już nazywał sobie Sarę. 
- Muszę iść. Obiecałem Albusowi i Lily gofry z lodami. - pierwszy raz w znajomości Sary i Syriusza, ten drugi zniknął pierwszy z kominka.

wtorek, 21 lutego 2017

8. Cień.

Martwe ciało Sary spoczywało w jego ramionach. Wył jak zraniony pies. Ukochana była teraz tylko pustą powłoką. Już nigdy się nie uśmiechnie, nie zamarudzi. Syriusz obiecał sobie, że dorwie tego, kto tak skrzywdził dziewczynę. Wiedział, że stał za tym jeden Śmierciożerca. I nie wiedzieć dlaczego, jego myśli krążyły w okół Malcolma.
Czuł, jak Sara od niego ucieka. Jej dusza wywija się z jego uścisku, by już nigdy się nie spotkać. 
Serce kruszyło się na kawałki...


Malcolm czuł się podle. Potraktowała go jak śmiecia w bezczelny sposób wybierając łachudrę Blacka. Już wolałby oberwać w twarz z liścia, niż patrzeć na tę szopkę jaką odstawiła. Czy się zemści? Nie, nie, on z takich nie jest. Jednocześnie nie mógł tego zostawić ot tak. Przecież nie był marionetką Sary i nie pozwoli się dać tak traktować. Musiał porozmawiać z tym obdartusem. To był plan. Albo nie! Już wiedział! Teraz, to mógł pójść spać z czystym sumieniem, chociaż za oknem zaczynało świtać, a on miał okropne wory pod oczyma po nieprzespanej nocy. 
Jego serce również było pokruszone na kawałki, ale już wiedział, jak je posklejać...



Z piersi Syriusza wydał się głośny krzyk, kiedy Sara postanowiła się wykręcić z objęć i wstać z łóżka. Nie potrafiła zasnąć. Zbyt dużo myśli kłębiło się w jej głowie. Złapała się za serce wystraszona, bała się, że zrobiła coś nie tak. Zapaliła świecę i wpatrywała się w przerażoną twarz Blacka. 
- Nic ci nie jest? - spytała cicho odgarniając z jego czoła kilka zlepionych kędziorków. Złapał ją nagle za dłoń i przyciągnął do siebie tak, że stykali się nosami. Patrzył w jej oczy. Ona zaś nie wiedziała co się dzieje. Czuła ciepły oddech, szybki i płytki. 
- Nic. Zły sen. - odparł mężczyzna i usiadł w poplątanej pościeli. Otarł twarz w koszulę. Czuł się, jakby przeciągnięto go przez walec, jakby całą noc ktoś ciskał w niego crucio, jak wtedy, gdy Voldemort zabił Lily i Jamesa. Odetchnął z ulgą, kiedy poczuł puls dziewczyny, widział blask jej oczu, usłyszał oddech. 
- Zrezygnuj z nauki tutaj, bo spisałaś się na straty. - burknął. Było mu wstyd, że widziała go w takim dziwnym stanie. Widział na jej twarzy zmieszanie, więc musiał znaleźć sposób, żeby zmienić temat, bo dziewczyna nie odpuści. 
- Co? - tylko tyle i aż tyle wydało się z jej ust. O co mu do diaska znów chodzi?  
- Znalazłaś sobie faceta, a która nauczycielka ma męża, chłopaka, albo cokolwiek? - wyszczerzył się. Sara zmarszczyła brwi. No w sumie... Czy nauczycielstwo w Hogwarcie wiązało się z wieczną samotnością? Prychnęła.
- A kto powiedział, że jesteś moim facetem? - odparła. Chwilę wpatrywali się sobie w oczy. 
- Więc co się śniło?
- Saaaaaro..... - wydał z siebie jęk żałości. 



Wszyscy siedzieli na jadalni, trwała pora śniadania. Młodsi uczniowie żywo dyskutowali a temat balu, z kolei starsi byli w stanie nieco bardziej wskazującym. Nie mówiąc o nauczycielach. Hagrida nie było w ogóle. Chodziły plotki, że z góry, jaka prowadziła do jego chatki, turlał się szturchany nosem Kła, bo sam nie był w stanie iść. I pies musiał go odprowadzić. 
Jak zwykle fason trzymał Snape. Siedział wyprostowany, z pogardliwą miną. Szkoda, że była niedziela, bo miał ochotę całej szkole zrobić jakieś niespotykanie trudne egzaminy. To jest szkoła, a nie jakiś cyrk (chociaż kilkanaście ostatnich lat udowodniło, że ta nie do końca...).

Sara zauważyła jednego ze swoich uczniów, który przeciskał się w kierunku nauczycielskiego stołu. W dłoni niósł kielich pełen czegoś. Dziewczyna od razu wstała i podeszła do tego nieszczęśnika.
- Pani! To od pana Dorhooda. Powiedział, że doda energii bo ma pani siniaki pod oczyma. W sumie ma rację. - powiedział na jednym wydechu i wcisnął jej w dłonie kielich. Pachniał ładnie, bzem i miodem. Obejrzała się na Malcolma, który siedział na końcu stołu nauczycielskiego. Uniósł swój kielich i posłał jej szeroki uśmiech. Przewróciła oczyma. 
- Dziękuję. Po pierwsze mógł dać mi sam. Po drugie minus jeden punkt dla Gryffindoru za nieodpowiednie podejście do kobiet. - poczochrała jasną czuprynę chłopaka i wróciła na miejsce. Upiła kilka łyków. Faktycznie od razu poczuła orzeźwienie. W sumie to Malcolm wcale nie był taki zły. 

niedziela, 19 lutego 2017

7. Zapraszam na bal!



Ja wiem, czego ci brak:
ty na skrzydłach nocy unieść się chcesz
Monotonne przerwać sny
od początku zacząć śnić
(Taniec wampirów - Zaproszenie na bal)


~~



Wieść o balu rozeszła się po szkole z prędkością światła. Co prawda jeszcze daleko było do Bożego Narodzenia, jeszcze dalej do Sylwestra, nie mówiąc o karnawale. Bal był kolejnym pomysłem McGonagall, która według Sary zaczynała przesadzać. Rozumiała, że Harry dla świata magii był ważna postacią, ale żeby organizować bal z okazji nawiedzenia szkoły przez niego? 


Zaproszenie na bal

Zapraszamy wszystkich uczniów, wraz z osobami towarzyszącymi na bal, który odbędzie się w przyszłą sobotę w naszej szkole. Zabawa jest organizowana ku radości naszych uczniów i miłym rozpoczęciem roku szkolnego, jak również z okazji przyjęcia w progi naszej szkoły dwóch znamienitych gości: Harry'ego Pottera oraz Malcolma Dorhooda. 

Serdecznie zapraszamy!

                                     Dyrektor
                          Minerwa McGonagall

Wszyscy chodzili zachwyceni. No prawie. Pierwszy niezadowolony był Filch. W końcu kto będzie musiał ogarnąć ten cały syf? No przecież, że nie uczniowie. 
Kolejny był Snape. Niepotrzebne zamieszanie. To tylko Potter i niezbyt rozgarnięty gość z Ministerstwa. O ile ten pierwszy jeszcze jakoś się zasłużył, to co zrobił ten drugi? I odciąga się uczniów od nauki! Już widział ich stan na poniedziałkowych eliksirach. McGonagall musiała być mocno naiwna, jeśli wierzyła w to, że uczniowie nie będą się upijać pod stołami. 
No i uzupełnieniem tej swoistej Trójcy Niezadowolonych była Sara. Po pierwsze taniec. nienawidziła tańczyć i nawet tamten pamiętny wieczór z Syriuszem nie sprawił, by zmieniła zdanie.  I...  i niby kogo zaprosi? Czy wypadało zaprosić pana Blacka? 
Jedyny plus, jakiego się doszukała w tej całej sytuacji był taki, że James się uspokoił pod okiem ojca. Przynajmniej raz na coś Harry się przydał. Była też ciekawa który z uczniów bawi się czarną magią. Chcą wskrzesić Voldemorta? Oby się nie udało... 

Nieco zamyślona i strapiona szła korytarzem do gabinetu, żeby odłożyć trzy ciężkie zielniki. Jeden zawierał rośliny, które były zagrożone, drugi lecznicze, a trzeci rośliny trujące. Szczególnie na ten trzeci musiała zwracać uwagę, żeby żaden uczeń nie wpadł na pomysł skorzystania z niego. 
- Pani Potter! - usłyszała za sobą znajomy głos. Raczej wolała go nie słyszeć. Zwiastował on to, że nie będzie mieć wolnego popołudnia. Przystanęła i się odwróciła, kiedy postać Pana z Ministerstwa z całym impetem wpadła w jej drobna osóbkę. Co prawda udało jej się wybronić od upadku, ale to co niosła rozpadło się na ziemi. 
- CZY PAN WIE CO PAN ZROBIŁ? Te rośliny są trujące! A części już prawie nie można znaleźć! - wskazała ruchem dłoni na porozrzucane, połamane, pokruszone rośliny walające się po korytarzu. Już zrobił się tłumik uczniów. Dwójka pokroju Hermiony zaczęła pomagać w zbieraniu tego obrazu rozpaczy. Sama Sara uklękła na ziemi i zaczęła wpychać byle jak resztki okazów między pożółkłe strony zielników. Przeżyły co najmniej wiek, pokonał je Malcolm. Podziękowała dwójce samarytan i wstała z ziemi. Oczy się szkliły. Miała ochotę się rozpłakać. A ten pajac przed nią klęczał. Co on wyrabia? Za nim widziała pani Sprout, Snape'a i Flitwicka, którzy zwabieni krzykami i hałasem postanowili przyjść sprawdzić, czy nic się nie dzieje. 
- Saro, wybacz. Czy pójdziesz ze mną na bal? - wymamrotał skruszony, wyglądając przy okazji jak zbity kundel. Sara w tej chwili miała ochotę uderzyć go w twarz, kopnąć, wykastrować, zrzucić z wieży, albo wepchać w paszczę bazyliszka. Ostatnie co chciała zrobić, to zgodzić się na jego zaproszenie. Już w głowie układała sobie cenzuralną i grzeczną wypowiedź do słów "weź się wal i spieprzaj", ale w tej samej chwili dostrzegła wzrok Sprout i Flitwicka. Szczególnie Sprout. Snape się świetnie bawił pod surową maską. Sprout wyglądała jakby miała ją zabić. Zaś jej były opiekun ze szkolnych lat miał spojrzejnie o tytule: nie zawiedź mnie.
Czy to jakiś żart? Czy cofnęli się w czasie o kilka wieków i znów potrzeba jej swatek i zmuszania do pójścia w tany z osobą, która była ostatnia w hierarchii do lubienia (no dobra, przedostatnia)?
- Jeżeli zielniki będą kompletne. Inaczej ta prośba to samobójstwo. - nachyliła się do niego i wyszeptała do ucha. Oderwała się z dość chłodnym spojrzeniem. Kiwnęła tylko głową. Kilku gagatków zagwizdało, ale Sprout ich rozpędziła.


- Ej, weź nie becz.
Sara siedziała przed kominkiem i wypłakiwała się ognistej głowie Syriusza. Nie chciała (a raczej nie miała już sił), by udawać, że wszystko jest w porządku. Z jednej strony Potter który bez zapowiedzi wpadał na jej zajęcia, z drugiej ten dureń. Na szczęście tylko kilka roślin potrzebowało naprawy, więc wielkiej tragedii nie było. No i te trujące były wszystkie. 
- Przyjdź, proszę... - wykwiliła. Wbiła mokre oczy w Syriusza i gryzła kciuka. Bolało, już miała czerwone ślady, ale musiała się jakoś uspokoić i odreagować. Black westchnął. Trochę stawiała go pod ścianą. Zaczynał żałować swojej decyzji sprzed kilkunastu dni. Jak on dorwie tego Dorhooda...
- Saro, pomyśl, jak to wygląda. Czubek z Ministerstwa zaprosił cię na bal, zgodziłaś się. I... ja mam przyjść? Po co, hm? - popatrzył zasmucony. Chciał jej pomóc, ale nie chciał wywoływać swoją osobą kolejnego skandalu. Chociaż kiedy widział, zresztą pierwszy raz dziewczynę na skraju załamania nerwowego, to i rąbka nieba by jej uchylił. Na jego pytanie odpowiedział mu szloch. Typowa Puchonka. Zamiast stawić czoła przeciwnościom losu wolała wcinać pączki (których teraz nie miała) i się rozklejać. Przecież to był tylko bal, co takiego może się stać na balu?
- Ej no! Dobrze, dobrze.. przyjdę. Tylko co ty z Malcolmem zrobisz? 
- To co onegdaj Harry z Parvati Patil. - odpowiedział mu zdesperowany głos dziewczyny. Ale zaczęła się uśmiechać. Kryzys zażegnany, order dla pana, panie Black. 


Przez najbliższy tydzień Sara nie potrafiła prowadzić zajęć. Jako, że zaproszeni byli wszyscy uczniowie, nawet pierwszaki chodziły podniecone myślą o pierwszym w swoim życiu balu. Sama Sara denerwowała się całym tym wydarzeniem. W sumie jej zwisało, że będzie jakiś skandal, ale po prostu musiała się denerwować, tak dla zasady. Miłym urozmaiceniem był prezent od Syriusza. Sukienka. Góra była gładka, czarna, z długim rękawem, dół krwiście czerwony, okalany czarną koronką i odsłaniającą plecy. Sięgała jej do kostek, ładnie prezentowała dekolt (a specjalnie opatuli się w szal i tyle z gapienia się w piersi!). 

Dzień balu przyszedł szybko. Uczniowie biegali podnieceni, dziewczyny były w niedokończonych makijażach i fryzurach, pożyczając sobie spinki i biżuterię. Sara już chciała, żeby się skończył. Tak po prostu. Czuła w kościach, że znów będzie "coś". Już się nauczyła, że w Hogwarcie zawsze musiało być jakieś zamieszanie. 


Sama Sara zaszyła się w pokoju. Przymierzyła kolejny raz suknię od Syriusza. Tak cudownie wirowała podczas obrotu! Na szyję założyła złoty łańcuszek z niezapominajką zatopioną w szkle. Dostała ten wisiorek od babci, kiedy szła do Hogwartu. Żartobliwym tonem powiedziała wtedy, żeby nigdy o nich nie zapominała i pamiętała o tym co najważniejsze (tak, w "Małym Księciu" Sara zakochała kilkukrotnie i nieodwracalnie). Do tego delikatne kolczyki z diamencikami i czarne szpilki. Usta podkreśliła czerwoną szminką, podkreśliła chłodne tęczówki na szaro-czarno. Włosy spięła w kok. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Czy nie była zbyt wyzywająca? 

Stukanie do drzwi jednak wyrwało ją z zamyśleń i uświadomiło, że nie ma czasu na poprawki. Pora była by iść. Wstała i otworzyła je delikatnie. Ujrzała Malcolma. Włosy jak zawsze latały mu na wszystkie strony. Ładny frak, muszka... no wyglądał jak nie on. 

- Rany. Gdzie podziała się ta niewinna dziewczynka? - skomentował jej wygląd. Czy to był komplement? Nie wiedziała. Lepiej, żeby za dużo się nie odzywał. 
- Oh, zamknij się. - odparła i ruszyli na salę. 



Dwie rzeczy wywołały sensację. Pierwszą była para jaką Sara stworzyła z Dorhoodem. Drugą był Syriusz, który wbił na bal (słyszała spanikowane pytanie Harry'ego i Ginny o to, kto teraz zajmuje się dziećmi). Chciała rzucić się na Syriusza, przytulić, roześmiać... ale pilnował go Harry, ją pilnował Malcolm. 
Ruszyli z Dorhoodem w tany. Wraz z Harrym i Ginny rozpoczynali od pierwszego tańca. Malcolm trzymał się mocno jej odsłoniętych pleców, a ona co chwilę odchylała głowę w kierunku Syriusza. Po chwili wszyscy dołączali się do tańca. Zaczął się "odbijany". Na pierwszy ogień poszła Ginny, którą zgarnął Black. Sara poczuła ukłucie zazdrości. Głupia!
- Chodź się napić. - zaproponował Malcolm i uścisnął jej dłoń, którą ona prędko zabrała do siebie. 
- Muszę z kimś porozmawiać, za chwilę do pana dołączę. - i nie zamierzała z nim przechodzić na "ty". Gdy mężczyzna zniknął w tłumie, ona podbiła do Ginny. Krótkie hasło "odbijamy" i uwolniła Blacka z rąk rudej. O ile podczas tańca z Malcolmem utrzymywała magiczne dwadzieścia centymetrów między jej piersiami a jego torsem, to do Łapy przywarła bez skrępowania. On ujął mocno jej talię i poprowadził w walcu. 
- Panie Black, wygląda pan bardzo porządnie.
- Czy pani Potter insynuuje, że zwykle jest inaczej?
Oboje się roześmiali. Tak, zdecydowanie tego jej brakowało. Głowa w kominku, chociaż należała do niego, to nie mogła jej dotknąć, poczuć. Do tego Black świetnie tańczył. Czuć było w nim jeszcze tę starą szkołę tańca, gdzie mogła poczuć się jak kobieta. Przy Malcolmie tego jej brakowało. 
- Malcolm jeszcze się tu nie przypałętał?
- Cicho, niemądry. Kraczesz. - zganiła go szeptem. Bała się oglądać za siebie. Wiedziała, że byłoby to dziwne. 
- Już mnie nogi bolą. - oznajmiła po chwili. Bycie kobietą momentami było ciężkie. Okres, obcasy i nieustanne migreny. Poszli odpocząć. 

Zabawa trwała do późna. Nóg już nie miała. Do tańca wyrwał ją jeszcze Flitwick (najdziwniejszy taniec życia Sary, no i Hagrid. Nie wspominając o Malcolmie). Wbrew przeczuciom dziewczyny, wieczór minął bardzo pozytywnie. Młodsze dzieci zostały odprowadzone do dormitoriów przed północą, reszta mogła dalej balować. 

Koło pierwszej Sara poczuła znużenie. Po prostu była zmęczona po całym dniu. Oznajmiła swoim towarzyszom, że idzie już spać.
- Odprowadzę cię! - zawołał Syriusz, nim zdążył to zrobić Malcolm.
- Dobranoc. To był cudowny wieczór. - puściła oczko Dorhoodowi, który miał zaraz wybuchnąć. Zapił więc gorycz winem. Nie wiedziała, dlaczego Syriusz wysłał mu takie groźne, ale porozumiewawcze spojrzenie. Jakby się już znali. Złapała się go pod ramię i ruszyli do jej pokoju...