niedziela, 19 lutego 2017

7. Zapraszam na bal!



Ja wiem, czego ci brak:
ty na skrzydłach nocy unieść się chcesz
Monotonne przerwać sny
od początku zacząć śnić
(Taniec wampirów - Zaproszenie na bal)


~~



Wieść o balu rozeszła się po szkole z prędkością światła. Co prawda jeszcze daleko było do Bożego Narodzenia, jeszcze dalej do Sylwestra, nie mówiąc o karnawale. Bal był kolejnym pomysłem McGonagall, która według Sary zaczynała przesadzać. Rozumiała, że Harry dla świata magii był ważna postacią, ale żeby organizować bal z okazji nawiedzenia szkoły przez niego? 


Zaproszenie na bal

Zapraszamy wszystkich uczniów, wraz z osobami towarzyszącymi na bal, który odbędzie się w przyszłą sobotę w naszej szkole. Zabawa jest organizowana ku radości naszych uczniów i miłym rozpoczęciem roku szkolnego, jak również z okazji przyjęcia w progi naszej szkoły dwóch znamienitych gości: Harry'ego Pottera oraz Malcolma Dorhooda. 

Serdecznie zapraszamy!

                                     Dyrektor
                          Minerwa McGonagall

Wszyscy chodzili zachwyceni. No prawie. Pierwszy niezadowolony był Filch. W końcu kto będzie musiał ogarnąć ten cały syf? No przecież, że nie uczniowie. 
Kolejny był Snape. Niepotrzebne zamieszanie. To tylko Potter i niezbyt rozgarnięty gość z Ministerstwa. O ile ten pierwszy jeszcze jakoś się zasłużył, to co zrobił ten drugi? I odciąga się uczniów od nauki! Już widział ich stan na poniedziałkowych eliksirach. McGonagall musiała być mocno naiwna, jeśli wierzyła w to, że uczniowie nie będą się upijać pod stołami. 
No i uzupełnieniem tej swoistej Trójcy Niezadowolonych była Sara. Po pierwsze taniec. nienawidziła tańczyć i nawet tamten pamiętny wieczór z Syriuszem nie sprawił, by zmieniła zdanie.  I...  i niby kogo zaprosi? Czy wypadało zaprosić pana Blacka? 
Jedyny plus, jakiego się doszukała w tej całej sytuacji był taki, że James się uspokoił pod okiem ojca. Przynajmniej raz na coś Harry się przydał. Była też ciekawa który z uczniów bawi się czarną magią. Chcą wskrzesić Voldemorta? Oby się nie udało... 

Nieco zamyślona i strapiona szła korytarzem do gabinetu, żeby odłożyć trzy ciężkie zielniki. Jeden zawierał rośliny, które były zagrożone, drugi lecznicze, a trzeci rośliny trujące. Szczególnie na ten trzeci musiała zwracać uwagę, żeby żaden uczeń nie wpadł na pomysł skorzystania z niego. 
- Pani Potter! - usłyszała za sobą znajomy głos. Raczej wolała go nie słyszeć. Zwiastował on to, że nie będzie mieć wolnego popołudnia. Przystanęła i się odwróciła, kiedy postać Pana z Ministerstwa z całym impetem wpadła w jej drobna osóbkę. Co prawda udało jej się wybronić od upadku, ale to co niosła rozpadło się na ziemi. 
- CZY PAN WIE CO PAN ZROBIŁ? Te rośliny są trujące! A części już prawie nie można znaleźć! - wskazała ruchem dłoni na porozrzucane, połamane, pokruszone rośliny walające się po korytarzu. Już zrobił się tłumik uczniów. Dwójka pokroju Hermiony zaczęła pomagać w zbieraniu tego obrazu rozpaczy. Sama Sara uklękła na ziemi i zaczęła wpychać byle jak resztki okazów między pożółkłe strony zielników. Przeżyły co najmniej wiek, pokonał je Malcolm. Podziękowała dwójce samarytan i wstała z ziemi. Oczy się szkliły. Miała ochotę się rozpłakać. A ten pajac przed nią klęczał. Co on wyrabia? Za nim widziała pani Sprout, Snape'a i Flitwicka, którzy zwabieni krzykami i hałasem postanowili przyjść sprawdzić, czy nic się nie dzieje. 
- Saro, wybacz. Czy pójdziesz ze mną na bal? - wymamrotał skruszony, wyglądając przy okazji jak zbity kundel. Sara w tej chwili miała ochotę uderzyć go w twarz, kopnąć, wykastrować, zrzucić z wieży, albo wepchać w paszczę bazyliszka. Ostatnie co chciała zrobić, to zgodzić się na jego zaproszenie. Już w głowie układała sobie cenzuralną i grzeczną wypowiedź do słów "weź się wal i spieprzaj", ale w tej samej chwili dostrzegła wzrok Sprout i Flitwicka. Szczególnie Sprout. Snape się świetnie bawił pod surową maską. Sprout wyglądała jakby miała ją zabić. Zaś jej były opiekun ze szkolnych lat miał spojrzejnie o tytule: nie zawiedź mnie.
Czy to jakiś żart? Czy cofnęli się w czasie o kilka wieków i znów potrzeba jej swatek i zmuszania do pójścia w tany z osobą, która była ostatnia w hierarchii do lubienia (no dobra, przedostatnia)?
- Jeżeli zielniki będą kompletne. Inaczej ta prośba to samobójstwo. - nachyliła się do niego i wyszeptała do ucha. Oderwała się z dość chłodnym spojrzeniem. Kiwnęła tylko głową. Kilku gagatków zagwizdało, ale Sprout ich rozpędziła.


- Ej, weź nie becz.
Sara siedziała przed kominkiem i wypłakiwała się ognistej głowie Syriusza. Nie chciała (a raczej nie miała już sił), by udawać, że wszystko jest w porządku. Z jednej strony Potter który bez zapowiedzi wpadał na jej zajęcia, z drugiej ten dureń. Na szczęście tylko kilka roślin potrzebowało naprawy, więc wielkiej tragedii nie było. No i te trujące były wszystkie. 
- Przyjdź, proszę... - wykwiliła. Wbiła mokre oczy w Syriusza i gryzła kciuka. Bolało, już miała czerwone ślady, ale musiała się jakoś uspokoić i odreagować. Black westchnął. Trochę stawiała go pod ścianą. Zaczynał żałować swojej decyzji sprzed kilkunastu dni. Jak on dorwie tego Dorhooda...
- Saro, pomyśl, jak to wygląda. Czubek z Ministerstwa zaprosił cię na bal, zgodziłaś się. I... ja mam przyjść? Po co, hm? - popatrzył zasmucony. Chciał jej pomóc, ale nie chciał wywoływać swoją osobą kolejnego skandalu. Chociaż kiedy widział, zresztą pierwszy raz dziewczynę na skraju załamania nerwowego, to i rąbka nieba by jej uchylił. Na jego pytanie odpowiedział mu szloch. Typowa Puchonka. Zamiast stawić czoła przeciwnościom losu wolała wcinać pączki (których teraz nie miała) i się rozklejać. Przecież to był tylko bal, co takiego może się stać na balu?
- Ej no! Dobrze, dobrze.. przyjdę. Tylko co ty z Malcolmem zrobisz? 
- To co onegdaj Harry z Parvati Patil. - odpowiedział mu zdesperowany głos dziewczyny. Ale zaczęła się uśmiechać. Kryzys zażegnany, order dla pana, panie Black. 


Przez najbliższy tydzień Sara nie potrafiła prowadzić zajęć. Jako, że zaproszeni byli wszyscy uczniowie, nawet pierwszaki chodziły podniecone myślą o pierwszym w swoim życiu balu. Sama Sara denerwowała się całym tym wydarzeniem. W sumie jej zwisało, że będzie jakiś skandal, ale po prostu musiała się denerwować, tak dla zasady. Miłym urozmaiceniem był prezent od Syriusza. Sukienka. Góra była gładka, czarna, z długim rękawem, dół krwiście czerwony, okalany czarną koronką i odsłaniającą plecy. Sięgała jej do kostek, ładnie prezentowała dekolt (a specjalnie opatuli się w szal i tyle z gapienia się w piersi!). 

Dzień balu przyszedł szybko. Uczniowie biegali podnieceni, dziewczyny były w niedokończonych makijażach i fryzurach, pożyczając sobie spinki i biżuterię. Sara już chciała, żeby się skończył. Tak po prostu. Czuła w kościach, że znów będzie "coś". Już się nauczyła, że w Hogwarcie zawsze musiało być jakieś zamieszanie. 


Sama Sara zaszyła się w pokoju. Przymierzyła kolejny raz suknię od Syriusza. Tak cudownie wirowała podczas obrotu! Na szyję założyła złoty łańcuszek z niezapominajką zatopioną w szkle. Dostała ten wisiorek od babci, kiedy szła do Hogwartu. Żartobliwym tonem powiedziała wtedy, żeby nigdy o nich nie zapominała i pamiętała o tym co najważniejsze (tak, w "Małym Księciu" Sara zakochała kilkukrotnie i nieodwracalnie). Do tego delikatne kolczyki z diamencikami i czarne szpilki. Usta podkreśliła czerwoną szminką, podkreśliła chłodne tęczówki na szaro-czarno. Włosy spięła w kok. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Czy nie była zbyt wyzywająca? 

Stukanie do drzwi jednak wyrwało ją z zamyśleń i uświadomiło, że nie ma czasu na poprawki. Pora była by iść. Wstała i otworzyła je delikatnie. Ujrzała Malcolma. Włosy jak zawsze latały mu na wszystkie strony. Ładny frak, muszka... no wyglądał jak nie on. 

- Rany. Gdzie podziała się ta niewinna dziewczynka? - skomentował jej wygląd. Czy to był komplement? Nie wiedziała. Lepiej, żeby za dużo się nie odzywał. 
- Oh, zamknij się. - odparła i ruszyli na salę. 



Dwie rzeczy wywołały sensację. Pierwszą była para jaką Sara stworzyła z Dorhoodem. Drugą był Syriusz, który wbił na bal (słyszała spanikowane pytanie Harry'ego i Ginny o to, kto teraz zajmuje się dziećmi). Chciała rzucić się na Syriusza, przytulić, roześmiać... ale pilnował go Harry, ją pilnował Malcolm. 
Ruszyli z Dorhoodem w tany. Wraz z Harrym i Ginny rozpoczynali od pierwszego tańca. Malcolm trzymał się mocno jej odsłoniętych pleców, a ona co chwilę odchylała głowę w kierunku Syriusza. Po chwili wszyscy dołączali się do tańca. Zaczął się "odbijany". Na pierwszy ogień poszła Ginny, którą zgarnął Black. Sara poczuła ukłucie zazdrości. Głupia!
- Chodź się napić. - zaproponował Malcolm i uścisnął jej dłoń, którą ona prędko zabrała do siebie. 
- Muszę z kimś porozmawiać, za chwilę do pana dołączę. - i nie zamierzała z nim przechodzić na "ty". Gdy mężczyzna zniknął w tłumie, ona podbiła do Ginny. Krótkie hasło "odbijamy" i uwolniła Blacka z rąk rudej. O ile podczas tańca z Malcolmem utrzymywała magiczne dwadzieścia centymetrów między jej piersiami a jego torsem, to do Łapy przywarła bez skrępowania. On ujął mocno jej talię i poprowadził w walcu. 
- Panie Black, wygląda pan bardzo porządnie.
- Czy pani Potter insynuuje, że zwykle jest inaczej?
Oboje się roześmiali. Tak, zdecydowanie tego jej brakowało. Głowa w kominku, chociaż należała do niego, to nie mogła jej dotknąć, poczuć. Do tego Black świetnie tańczył. Czuć było w nim jeszcze tę starą szkołę tańca, gdzie mogła poczuć się jak kobieta. Przy Malcolmie tego jej brakowało. 
- Malcolm jeszcze się tu nie przypałętał?
- Cicho, niemądry. Kraczesz. - zganiła go szeptem. Bała się oglądać za siebie. Wiedziała, że byłoby to dziwne. 
- Już mnie nogi bolą. - oznajmiła po chwili. Bycie kobietą momentami było ciężkie. Okres, obcasy i nieustanne migreny. Poszli odpocząć. 

Zabawa trwała do późna. Nóg już nie miała. Do tańca wyrwał ją jeszcze Flitwick (najdziwniejszy taniec życia Sary, no i Hagrid. Nie wspominając o Malcolmie). Wbrew przeczuciom dziewczyny, wieczór minął bardzo pozytywnie. Młodsze dzieci zostały odprowadzone do dormitoriów przed północą, reszta mogła dalej balować. 

Koło pierwszej Sara poczuła znużenie. Po prostu była zmęczona po całym dniu. Oznajmiła swoim towarzyszom, że idzie już spać.
- Odprowadzę cię! - zawołał Syriusz, nim zdążył to zrobić Malcolm.
- Dobranoc. To był cudowny wieczór. - puściła oczko Dorhoodowi, który miał zaraz wybuchnąć. Zapił więc gorycz winem. Nie wiedziała, dlaczego Syriusz wysłał mu takie groźne, ale porozumiewawcze spojrzenie. Jakby się już znali. Złapała się go pod ramię i ruszyli do jej pokoju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz