- Dorhood, nie uważasz, że magowie to w sumie głupcy?
Siedzieli w oknie wieży zegarowej. Nogi wystawili na zewnątrz, sami byli opatuleni płaszczami. W końcu przyszła ta prawdziwa angielska pogoda. Od kilku dni lało bez ustanku. Rano rozpętała się nawet burza z wichurą na tyle mocną, że lekcje latania na miotle zostały odwołane. W sumie te lekcje były dobre dla mężczyzn. Kobiety z natury są trochę wiedźmami, więc naturalnie posiadają zdolność latania na miotłach. Wszystkie, nawet mugolki. Była tego pewna.
- Co? - Malcolm uniósł głowę z zamyślenia i przypatrzył się uważniej dziewczynie - Potter, dosyć odważne słowa, jak na nauczycielkę szkoły przy kontrolerze z Ministerstwa. - zmarszczył brwi. Czasami wydawała się taka wyrwana z tego świata. W powietrzu dało się czuć zapach ozonu i deszczu. Dla niego śmierdziało niemiłosiernie, ona uważała, że jest to najpiękniejszy zapach jaki istnieje.
Tym razem to Sara zmarszczyła brwi. Beztrosko machała nogami, na sukni i butach pojawiały się ciemne mokre plamy od deszczu. Miała nadzieję, że jej but nie spadnie, w końcu nikt nie chciałby oberwać obcasem w nos. Chyba że p r z y p a d k i e m będzie to James albo Harry. Albo oboje.
- Bo tak sobie myślę... w sumie nie można nic zrobić, co robi każdy przeciętny człowiek, bo to mugolskie. Mam ochotę na takiego tosta z lejącym się serem prosto z opiekacza. Albo obejrzałabym film w kinie. Jakiś horror, chociaż horror mam od miesiąca widząc Jamesa na co dzień. - burknęła niezadowolona. Chyba podświadomie oczekiwała, że Malcolm wyjmie z kieszeni dwa bilety na dobry horror i razem uciekną pod osłoną deszczu do najbliższego kina.
Jednak nie. Odpowiedziało jej głębokie westchnięcie. Chyba nie rozumiał jej potrzeb. Już samo zrozumienie kobiet było trudne, a co dopiero czarownicy z pociągami do niemagiczności?
- Powinnaś pracować w Ministerstwie przy sprawach mugoli. To po pierwsze. A po drugie skończ już tak narzekać na Jamesa. - przewrócił oczyma. Doskonale rozumiał, dlaczego go tak nie cierpi, miała do tego prawo. Nie chciał jednak o tym rozmawiać. W końcu byli sami, gdzieś z dala od wszystkich. Nieśmiało położył dłoń na jej palcach.
- Zrobię tu teatr! - zawołała nagle, zabierając dłoń, żeby klasnąć z emocji. Szare oczy roziskrzyły się, na twarzy malował się szeroki uśmiech. Czy ona oszalała?
- Pani chyba oszalała. - tak skomentowała to McGonagall, kiedy usłyszała pomysł młodej nauczycielki. Teatr? W Hogwarcie? Kto to by widział? I to jeszcze przy panu Dorhoodzie. Świetną opinię im wysmaruje. Oby się tylko nie dowiedział o tym szaleństwie. Już wystarczy tego, że jacyś uczniowie bawili się czarną magią, a ona uwzięła się na pierwszorocznych Gryfonów. Chyba wystarczy tych niespodzianek.
- Pani profesor... między uczniami dochodzi do wielu utarczek. Według mnie prawdziwe jest przysłowie, że kultura łagodzi obyczaje. Tymczasem tutaj jedyną formą oficjalnej rozrywki jest patrzenie na to, jak nawalają się tłuczkami, albo opijają kremowym w Hogsmade. - i wbiła w nią swoje spojrzenie. Minerwa wypuściła powoli powietrze z płuc i ściągnęła swoje usta w cienką linię. Mimo wszystko dziewczyna miała rację. Wszystko tutaj krążyło pomiędzy Hogsmade a meczami, od czasu do czasu urozmaicane jakimiś balami.
- Absolutnie nie wyrażam zgody. Szkoła jest poważną instytucją i nie ma tutaj miejsca na takie głupoty. Poza tym odciąga pani uczniów od nauki. - słaby argument. To samo można było powiedzieć o zawodnikach quidditcha. Też musieli poświęcać czas na codzienne kilkugodzinne treningi.
W tej samej chwili do uszu kobiet dotarł dźwięk zamykanych drzwi i kroki.
- Proszę mi wybaczyć. Miałem do pani dyrektor kilka spraw bieżących i usłyszałem fragment rozmowy. - obydwie pobladły widząc przed sobą Malcolma, chociaż każda z innego powodu. W gabinecie dyrektora nastała nieco niezręczna cisza. Jedynie mężczyzna się półgębkiem uśmiechał. Poniekąd miał dwie kobiety w garści. Całkiem przyjemne uczucie.
- Ciekawy i kontrowersyjny pomysł. Chciałbym to zobaczyć, co wyjdzie. Czy faktycznie uczniowie zmienią nastawienie? Kto to wie? A jak nie wyjdzie to zaczniemy się martwić. - gdyby Sara miała macki, to właśnie grzmotnęłyby o podłogę z pełnym rozmachem. Nie mogła ukrywać, że Dorhood ją zaskoczył. W wieży zegarowej nie wydawał się być aż tak przekonany. Może chciał ją skompromitować? Zresztą McGonagall była chyba w równym szoku, co Sara.
Sara uparła się, że podczas przedstawienia nie będzie żadnej magii. Tłumaczyła to tym, że uczniowie kiedyś mogą znaleźć się w sytuacjiz bez różdżki i nie będą potrafili niczego zrobić. McGonagall zgodziła się na ten "eksperyment" (jak nazwał to Malcolm) z ciężkim sercem. Po szkole obiegła zaraz informacja o przedstawieniu. Czysto niemagicznym. Pojawiły się plotki, że pani Potter jest niezrównoważona.
- Słyszałem, że robisz przedstawienie. Harry uważa, że jesteś stuknięta, bo to przeczy idei szkoły. - Syriusz uważnie przypatrywał się dziewczynie. Jak zwykle, z kominka. Siedziała do niego nieco bokiem. Miał wrażenie, że od ostatniego razu coś się zmieniło, tylko nie potrafił powiedzieć co. Sara zrobiła się jakaś małomówna. O jej pomyśle dowiedział się od Harry'ego. Zawsze, kiedy wpadała na coś szalonego, to leciała z tym wpierw do niego. Miał jedynie nadzieję, że nie należała do typu kobiet, które chciały tylko jednego, a później rzucały mężczyzn jak rękawiczki. Chyba mu serce pęknie, bo był gotów za nią życie oddać.
- Tak, Malcolm pomógł mi przekonać McGonagall. - odpowiedziała gryząc pączka. Malcolm? Zawsze pod jego adresem ciskała najróżniejsze epitety, gorsze niż pod adresem Harry'ego i jego syna. A teraz Malcolm? Może po prostu była mu wdzięczna za pomoc?
- Jaka ty się miła dla niego zrobiłaś. - mruknął wyraźnie niezadowolony. To już wolał, jak go obrażała.
- A to źle? - padła szybka odpowiedź. Black poczuł okropne ukłucie zazdrości. Był głupcem. Dorhood mógł z Sarą być cały czas, oni widzieli się od święta i to na krótko. Skręci mu łeb, jak zawróci w głowie JEGO kobiecie. Przynajmniej tak już nazywał sobie Sarę.
- Muszę iść. Obiecałem Albusowi i Lily gofry z lodami. - pierwszy raz w znajomości Sary i Syriusza, ten drugi zniknął pierwszy z kominka.
- Słyszałem, że robisz przedstawienie. Harry uważa, że jesteś stuknięta, bo to przeczy idei szkoły. - Syriusz uważnie przypatrywał się dziewczynie. Jak zwykle, z kominka. Siedziała do niego nieco bokiem. Miał wrażenie, że od ostatniego razu coś się zmieniło, tylko nie potrafił powiedzieć co. Sara zrobiła się jakaś małomówna. O jej pomyśle dowiedział się od Harry'ego. Zawsze, kiedy wpadała na coś szalonego, to leciała z tym wpierw do niego. Miał jedynie nadzieję, że nie należała do typu kobiet, które chciały tylko jednego, a później rzucały mężczyzn jak rękawiczki. Chyba mu serce pęknie, bo był gotów za nią życie oddać.
- Tak, Malcolm pomógł mi przekonać McGonagall. - odpowiedziała gryząc pączka. Malcolm? Zawsze pod jego adresem ciskała najróżniejsze epitety, gorsze niż pod adresem Harry'ego i jego syna. A teraz Malcolm? Może po prostu była mu wdzięczna za pomoc?
- Jaka ty się miła dla niego zrobiłaś. - mruknął wyraźnie niezadowolony. To już wolał, jak go obrażała.
- A to źle? - padła szybka odpowiedź. Black poczuł okropne ukłucie zazdrości. Był głupcem. Dorhood mógł z Sarą być cały czas, oni widzieli się od święta i to na krótko. Skręci mu łeb, jak zawróci w głowie JEGO kobiecie. Przynajmniej tak już nazywał sobie Sarę.
- Muszę iść. Obiecałem Albusowi i Lily gofry z lodami. - pierwszy raz w znajomości Sary i Syriusza, ten drugi zniknął pierwszy z kominka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz