niedziela, 26 lutego 2017

9. Ci okropni magowie.

- Dorhood, nie uważasz, że magowie to w sumie głupcy?
Siedzieli w oknie wieży zegarowej. Nogi wystawili na zewnątrz, sami byli opatuleni płaszczami. W końcu przyszła ta prawdziwa angielska pogoda. Od kilku dni lało bez ustanku. Rano rozpętała się nawet burza z wichurą na tyle mocną, że lekcje latania na miotle zostały odwołane. W sumie te lekcje były dobre dla mężczyzn. Kobiety z natury są trochę wiedźmami, więc naturalnie posiadają zdolność latania na miotłach. Wszystkie, nawet mugolki. Była tego pewna.
- Co? - Malcolm uniósł głowę z zamyślenia i przypatrzył się uważniej dziewczynie - Potter, dosyć odważne słowa, jak na nauczycielkę szkoły przy kontrolerze z Ministerstwa. - zmarszczył brwi. Czasami wydawała się taka wyrwana z tego świata. W powietrzu dało się czuć zapach ozonu i deszczu. Dla niego śmierdziało niemiłosiernie, ona uważała, że jest to najpiękniejszy zapach jaki  istnieje. 
Tym razem to Sara zmarszczyła brwi. Beztrosko machała nogami, na sukni i butach pojawiały się ciemne mokre plamy od deszczu. Miała nadzieję, że jej but nie spadnie, w końcu nikt nie chciałby oberwać obcasem w nos. Chyba że p r z y p a d k i e m będzie to James albo Harry. Albo oboje. 
- Bo tak sobie myślę... w sumie nie można nic zrobić, co robi każdy przeciętny człowiek, bo to mugolskie. Mam ochotę na takiego tosta z lejącym się serem prosto z opiekacza. Albo obejrzałabym film w kinie. Jakiś horror, chociaż horror mam od miesiąca widząc Jamesa na co dzień. - burknęła niezadowolona. Chyba podświadomie oczekiwała, że Malcolm wyjmie z kieszeni dwa bilety na dobry horror i razem uciekną pod osłoną deszczu do najbliższego kina. 
Jednak nie. Odpowiedziało jej głębokie westchnięcie. Chyba nie rozumiał jej potrzeb. Już samo zrozumienie kobiet było trudne, a co dopiero czarownicy z pociągami do niemagiczności?
- Powinnaś pracować w Ministerstwie przy sprawach mugoli. To po pierwsze. A po drugie skończ już tak narzekać na Jamesa. - przewrócił oczyma. Doskonale rozumiał, dlaczego go tak nie cierpi, miała do tego prawo. Nie chciał jednak o tym rozmawiać. W końcu byli sami, gdzieś z dala od wszystkich. Nieśmiało położył dłoń na jej palcach. 
- Zrobię tu teatr! - zawołała nagle, zabierając dłoń, żeby klasnąć z emocji. Szare oczy roziskrzyły się, na twarzy malował się szeroki uśmiech. Czy ona oszalała?


- Pani chyba oszalała. - tak skomentowała to McGonagall, kiedy usłyszała pomysł młodej nauczycielki. Teatr? W Hogwarcie? Kto to by widział? I to jeszcze przy panu Dorhoodzie. Świetną opinię im wysmaruje. Oby się tylko nie dowiedział o tym szaleństwie. Już wystarczy tego, że jacyś uczniowie bawili się czarną magią, a ona uwzięła się na pierwszorocznych Gryfonów. Chyba wystarczy tych niespodzianek. 
- Pani profesor... między uczniami dochodzi do wielu utarczek. Według mnie prawdziwe jest przysłowie, że kultura łagodzi obyczaje. Tymczasem tutaj jedyną formą oficjalnej rozrywki jest patrzenie na to, jak nawalają się tłuczkami, albo opijają kremowym w Hogsmade. - i wbiła w nią swoje spojrzenie. Minerwa wypuściła powoli powietrze z płuc i ściągnęła swoje usta w cienką linię. Mimo wszystko dziewczyna miała rację. Wszystko tutaj krążyło pomiędzy Hogsmade a meczami, od czasu do czasu urozmaicane jakimiś balami. 
- Absolutnie nie wyrażam zgody. Szkoła jest poważną instytucją i nie ma  tutaj miejsca na takie głupoty. Poza tym odciąga pani uczniów od nauki. - słaby argument. To samo można było powiedzieć o zawodnikach quidditcha. Też musieli  poświęcać czas na codzienne kilkugodzinne treningi. 
W tej samej chwili do uszu kobiet dotarł dźwięk zamykanych drzwi i kroki. 
- Proszę mi wybaczyć. Miałem do pani dyrektor kilka spraw bieżących i usłyszałem fragment rozmowy. - obydwie pobladły widząc przed sobą Malcolma, chociaż każda z innego powodu. W gabinecie dyrektora nastała nieco niezręczna cisza. Jedynie mężczyzna się półgębkiem uśmiechał. Poniekąd miał dwie kobiety w garści. Całkiem przyjemne uczucie. 
- Ciekawy i kontrowersyjny pomysł. Chciałbym to zobaczyć, co wyjdzie. Czy faktycznie uczniowie zmienią nastawienie? Kto to wie? A jak nie wyjdzie to zaczniemy się martwić. - gdyby Sara miała macki, to właśnie grzmotnęłyby o podłogę z pełnym rozmachem. Nie mogła ukrywać, że Dorhood ją zaskoczył. W wieży zegarowej nie wydawał się być aż tak przekonany. Może chciał ją skompromitować? Zresztą McGonagall była chyba w równym szoku, co Sara. 


Sara uparła się, że podczas przedstawienia nie będzie żadnej magii. Tłumaczyła to tym, że uczniowie kiedyś mogą znaleźć się w sytuacjiz bez różdżki i nie będą potrafili niczego zrobić. McGonagall zgodziła się na ten "eksperyment" (jak nazwał to Malcolm) z ciężkim sercem. Po szkole obiegła zaraz informacja o przedstawieniu. Czysto niemagicznym. Pojawiły się plotki, że pani Potter jest niezrównoważona.

- Słyszałem, że robisz przedstawienie. Harry uważa, że jesteś stuknięta, bo to przeczy idei szkoły. - Syriusz uważnie przypatrywał się dziewczynie. Jak zwykle, z kominka. Siedziała do niego nieco bokiem. Miał wrażenie, że od ostatniego razu coś się zmieniło, tylko nie potrafił powiedzieć co. Sara zrobiła się jakaś małomówna. O jej pomyśle dowiedział się od Harry'ego. Zawsze, kiedy wpadała na coś szalonego, to leciała z tym wpierw do niego. Miał jedynie nadzieję, że nie należała do typu kobiet, które chciały tylko jednego, a później rzucały mężczyzn jak rękawiczki. Chyba mu serce pęknie, bo był gotów za nią życie oddać. 
- Tak, Malcolm pomógł mi przekonać McGonagall. - odpowiedziała gryząc pączka. Malcolm? Zawsze pod jego adresem ciskała najróżniejsze epitety, gorsze niż pod adresem Harry'ego i jego syna. A teraz Malcolm? Może po prostu była mu wdzięczna za pomoc?
- Jaka ty się miła dla niego zrobiłaś. - mruknął wyraźnie niezadowolony. To już wolał, jak go obrażała. 
- A to źle? - padła szybka odpowiedź. Black poczuł okropne ukłucie zazdrości. Był głupcem. Dorhood mógł z Sarą być cały czas, oni widzieli się od święta i to na krótko. Skręci mu łeb, jak zawróci w głowie JEGO kobiecie. Przynajmniej tak już nazywał sobie Sarę. 
- Muszę iść. Obiecałem Albusowi i Lily gofry z lodami. - pierwszy raz w znajomości Sary i Syriusza, ten drugi zniknął pierwszy z kominka.

wtorek, 21 lutego 2017

8. Cień.

Martwe ciało Sary spoczywało w jego ramionach. Wył jak zraniony pies. Ukochana była teraz tylko pustą powłoką. Już nigdy się nie uśmiechnie, nie zamarudzi. Syriusz obiecał sobie, że dorwie tego, kto tak skrzywdził dziewczynę. Wiedział, że stał za tym jeden Śmierciożerca. I nie wiedzieć dlaczego, jego myśli krążyły w okół Malcolma.
Czuł, jak Sara od niego ucieka. Jej dusza wywija się z jego uścisku, by już nigdy się nie spotkać. 
Serce kruszyło się na kawałki...


Malcolm czuł się podle. Potraktowała go jak śmiecia w bezczelny sposób wybierając łachudrę Blacka. Już wolałby oberwać w twarz z liścia, niż patrzeć na tę szopkę jaką odstawiła. Czy się zemści? Nie, nie, on z takich nie jest. Jednocześnie nie mógł tego zostawić ot tak. Przecież nie był marionetką Sary i nie pozwoli się dać tak traktować. Musiał porozmawiać z tym obdartusem. To był plan. Albo nie! Już wiedział! Teraz, to mógł pójść spać z czystym sumieniem, chociaż za oknem zaczynało świtać, a on miał okropne wory pod oczyma po nieprzespanej nocy. 
Jego serce również było pokruszone na kawałki, ale już wiedział, jak je posklejać...



Z piersi Syriusza wydał się głośny krzyk, kiedy Sara postanowiła się wykręcić z objęć i wstać z łóżka. Nie potrafiła zasnąć. Zbyt dużo myśli kłębiło się w jej głowie. Złapała się za serce wystraszona, bała się, że zrobiła coś nie tak. Zapaliła świecę i wpatrywała się w przerażoną twarz Blacka. 
- Nic ci nie jest? - spytała cicho odgarniając z jego czoła kilka zlepionych kędziorków. Złapał ją nagle za dłoń i przyciągnął do siebie tak, że stykali się nosami. Patrzył w jej oczy. Ona zaś nie wiedziała co się dzieje. Czuła ciepły oddech, szybki i płytki. 
- Nic. Zły sen. - odparł mężczyzna i usiadł w poplątanej pościeli. Otarł twarz w koszulę. Czuł się, jakby przeciągnięto go przez walec, jakby całą noc ktoś ciskał w niego crucio, jak wtedy, gdy Voldemort zabił Lily i Jamesa. Odetchnął z ulgą, kiedy poczuł puls dziewczyny, widział blask jej oczu, usłyszał oddech. 
- Zrezygnuj z nauki tutaj, bo spisałaś się na straty. - burknął. Było mu wstyd, że widziała go w takim dziwnym stanie. Widział na jej twarzy zmieszanie, więc musiał znaleźć sposób, żeby zmienić temat, bo dziewczyna nie odpuści. 
- Co? - tylko tyle i aż tyle wydało się z jej ust. O co mu do diaska znów chodzi?  
- Znalazłaś sobie faceta, a która nauczycielka ma męża, chłopaka, albo cokolwiek? - wyszczerzył się. Sara zmarszczyła brwi. No w sumie... Czy nauczycielstwo w Hogwarcie wiązało się z wieczną samotnością? Prychnęła.
- A kto powiedział, że jesteś moim facetem? - odparła. Chwilę wpatrywali się sobie w oczy. 
- Więc co się śniło?
- Saaaaaro..... - wydał z siebie jęk żałości. 



Wszyscy siedzieli na jadalni, trwała pora śniadania. Młodsi uczniowie żywo dyskutowali a temat balu, z kolei starsi byli w stanie nieco bardziej wskazującym. Nie mówiąc o nauczycielach. Hagrida nie było w ogóle. Chodziły plotki, że z góry, jaka prowadziła do jego chatki, turlał się szturchany nosem Kła, bo sam nie był w stanie iść. I pies musiał go odprowadzić. 
Jak zwykle fason trzymał Snape. Siedział wyprostowany, z pogardliwą miną. Szkoda, że była niedziela, bo miał ochotę całej szkole zrobić jakieś niespotykanie trudne egzaminy. To jest szkoła, a nie jakiś cyrk (chociaż kilkanaście ostatnich lat udowodniło, że ta nie do końca...).

Sara zauważyła jednego ze swoich uczniów, który przeciskał się w kierunku nauczycielskiego stołu. W dłoni niósł kielich pełen czegoś. Dziewczyna od razu wstała i podeszła do tego nieszczęśnika.
- Pani! To od pana Dorhooda. Powiedział, że doda energii bo ma pani siniaki pod oczyma. W sumie ma rację. - powiedział na jednym wydechu i wcisnął jej w dłonie kielich. Pachniał ładnie, bzem i miodem. Obejrzała się na Malcolma, który siedział na końcu stołu nauczycielskiego. Uniósł swój kielich i posłał jej szeroki uśmiech. Przewróciła oczyma. 
- Dziękuję. Po pierwsze mógł dać mi sam. Po drugie minus jeden punkt dla Gryffindoru za nieodpowiednie podejście do kobiet. - poczochrała jasną czuprynę chłopaka i wróciła na miejsce. Upiła kilka łyków. Faktycznie od razu poczuła orzeźwienie. W sumie to Malcolm wcale nie był taki zły. 

niedziela, 19 lutego 2017

7. Zapraszam na bal!



Ja wiem, czego ci brak:
ty na skrzydłach nocy unieść się chcesz
Monotonne przerwać sny
od początku zacząć śnić
(Taniec wampirów - Zaproszenie na bal)


~~



Wieść o balu rozeszła się po szkole z prędkością światła. Co prawda jeszcze daleko było do Bożego Narodzenia, jeszcze dalej do Sylwestra, nie mówiąc o karnawale. Bal był kolejnym pomysłem McGonagall, która według Sary zaczynała przesadzać. Rozumiała, że Harry dla świata magii był ważna postacią, ale żeby organizować bal z okazji nawiedzenia szkoły przez niego? 


Zaproszenie na bal

Zapraszamy wszystkich uczniów, wraz z osobami towarzyszącymi na bal, który odbędzie się w przyszłą sobotę w naszej szkole. Zabawa jest organizowana ku radości naszych uczniów i miłym rozpoczęciem roku szkolnego, jak również z okazji przyjęcia w progi naszej szkoły dwóch znamienitych gości: Harry'ego Pottera oraz Malcolma Dorhooda. 

Serdecznie zapraszamy!

                                     Dyrektor
                          Minerwa McGonagall

Wszyscy chodzili zachwyceni. No prawie. Pierwszy niezadowolony był Filch. W końcu kto będzie musiał ogarnąć ten cały syf? No przecież, że nie uczniowie. 
Kolejny był Snape. Niepotrzebne zamieszanie. To tylko Potter i niezbyt rozgarnięty gość z Ministerstwa. O ile ten pierwszy jeszcze jakoś się zasłużył, to co zrobił ten drugi? I odciąga się uczniów od nauki! Już widział ich stan na poniedziałkowych eliksirach. McGonagall musiała być mocno naiwna, jeśli wierzyła w to, że uczniowie nie będą się upijać pod stołami. 
No i uzupełnieniem tej swoistej Trójcy Niezadowolonych była Sara. Po pierwsze taniec. nienawidziła tańczyć i nawet tamten pamiętny wieczór z Syriuszem nie sprawił, by zmieniła zdanie.  I...  i niby kogo zaprosi? Czy wypadało zaprosić pana Blacka? 
Jedyny plus, jakiego się doszukała w tej całej sytuacji był taki, że James się uspokoił pod okiem ojca. Przynajmniej raz na coś Harry się przydał. Była też ciekawa który z uczniów bawi się czarną magią. Chcą wskrzesić Voldemorta? Oby się nie udało... 

Nieco zamyślona i strapiona szła korytarzem do gabinetu, żeby odłożyć trzy ciężkie zielniki. Jeden zawierał rośliny, które były zagrożone, drugi lecznicze, a trzeci rośliny trujące. Szczególnie na ten trzeci musiała zwracać uwagę, żeby żaden uczeń nie wpadł na pomysł skorzystania z niego. 
- Pani Potter! - usłyszała za sobą znajomy głos. Raczej wolała go nie słyszeć. Zwiastował on to, że nie będzie mieć wolnego popołudnia. Przystanęła i się odwróciła, kiedy postać Pana z Ministerstwa z całym impetem wpadła w jej drobna osóbkę. Co prawda udało jej się wybronić od upadku, ale to co niosła rozpadło się na ziemi. 
- CZY PAN WIE CO PAN ZROBIŁ? Te rośliny są trujące! A części już prawie nie można znaleźć! - wskazała ruchem dłoni na porozrzucane, połamane, pokruszone rośliny walające się po korytarzu. Już zrobił się tłumik uczniów. Dwójka pokroju Hermiony zaczęła pomagać w zbieraniu tego obrazu rozpaczy. Sama Sara uklękła na ziemi i zaczęła wpychać byle jak resztki okazów między pożółkłe strony zielników. Przeżyły co najmniej wiek, pokonał je Malcolm. Podziękowała dwójce samarytan i wstała z ziemi. Oczy się szkliły. Miała ochotę się rozpłakać. A ten pajac przed nią klęczał. Co on wyrabia? Za nim widziała pani Sprout, Snape'a i Flitwicka, którzy zwabieni krzykami i hałasem postanowili przyjść sprawdzić, czy nic się nie dzieje. 
- Saro, wybacz. Czy pójdziesz ze mną na bal? - wymamrotał skruszony, wyglądając przy okazji jak zbity kundel. Sara w tej chwili miała ochotę uderzyć go w twarz, kopnąć, wykastrować, zrzucić z wieży, albo wepchać w paszczę bazyliszka. Ostatnie co chciała zrobić, to zgodzić się na jego zaproszenie. Już w głowie układała sobie cenzuralną i grzeczną wypowiedź do słów "weź się wal i spieprzaj", ale w tej samej chwili dostrzegła wzrok Sprout i Flitwicka. Szczególnie Sprout. Snape się świetnie bawił pod surową maską. Sprout wyglądała jakby miała ją zabić. Zaś jej były opiekun ze szkolnych lat miał spojrzejnie o tytule: nie zawiedź mnie.
Czy to jakiś żart? Czy cofnęli się w czasie o kilka wieków i znów potrzeba jej swatek i zmuszania do pójścia w tany z osobą, która była ostatnia w hierarchii do lubienia (no dobra, przedostatnia)?
- Jeżeli zielniki będą kompletne. Inaczej ta prośba to samobójstwo. - nachyliła się do niego i wyszeptała do ucha. Oderwała się z dość chłodnym spojrzeniem. Kiwnęła tylko głową. Kilku gagatków zagwizdało, ale Sprout ich rozpędziła.


- Ej, weź nie becz.
Sara siedziała przed kominkiem i wypłakiwała się ognistej głowie Syriusza. Nie chciała (a raczej nie miała już sił), by udawać, że wszystko jest w porządku. Z jednej strony Potter który bez zapowiedzi wpadał na jej zajęcia, z drugiej ten dureń. Na szczęście tylko kilka roślin potrzebowało naprawy, więc wielkiej tragedii nie było. No i te trujące były wszystkie. 
- Przyjdź, proszę... - wykwiliła. Wbiła mokre oczy w Syriusza i gryzła kciuka. Bolało, już miała czerwone ślady, ale musiała się jakoś uspokoić i odreagować. Black westchnął. Trochę stawiała go pod ścianą. Zaczynał żałować swojej decyzji sprzed kilkunastu dni. Jak on dorwie tego Dorhooda...
- Saro, pomyśl, jak to wygląda. Czubek z Ministerstwa zaprosił cię na bal, zgodziłaś się. I... ja mam przyjść? Po co, hm? - popatrzył zasmucony. Chciał jej pomóc, ale nie chciał wywoływać swoją osobą kolejnego skandalu. Chociaż kiedy widział, zresztą pierwszy raz dziewczynę na skraju załamania nerwowego, to i rąbka nieba by jej uchylił. Na jego pytanie odpowiedział mu szloch. Typowa Puchonka. Zamiast stawić czoła przeciwnościom losu wolała wcinać pączki (których teraz nie miała) i się rozklejać. Przecież to był tylko bal, co takiego może się stać na balu?
- Ej no! Dobrze, dobrze.. przyjdę. Tylko co ty z Malcolmem zrobisz? 
- To co onegdaj Harry z Parvati Patil. - odpowiedział mu zdesperowany głos dziewczyny. Ale zaczęła się uśmiechać. Kryzys zażegnany, order dla pana, panie Black. 


Przez najbliższy tydzień Sara nie potrafiła prowadzić zajęć. Jako, że zaproszeni byli wszyscy uczniowie, nawet pierwszaki chodziły podniecone myślą o pierwszym w swoim życiu balu. Sama Sara denerwowała się całym tym wydarzeniem. W sumie jej zwisało, że będzie jakiś skandal, ale po prostu musiała się denerwować, tak dla zasady. Miłym urozmaiceniem był prezent od Syriusza. Sukienka. Góra była gładka, czarna, z długim rękawem, dół krwiście czerwony, okalany czarną koronką i odsłaniającą plecy. Sięgała jej do kostek, ładnie prezentowała dekolt (a specjalnie opatuli się w szal i tyle z gapienia się w piersi!). 

Dzień balu przyszedł szybko. Uczniowie biegali podnieceni, dziewczyny były w niedokończonych makijażach i fryzurach, pożyczając sobie spinki i biżuterię. Sara już chciała, żeby się skończył. Tak po prostu. Czuła w kościach, że znów będzie "coś". Już się nauczyła, że w Hogwarcie zawsze musiało być jakieś zamieszanie. 


Sama Sara zaszyła się w pokoju. Przymierzyła kolejny raz suknię od Syriusza. Tak cudownie wirowała podczas obrotu! Na szyję założyła złoty łańcuszek z niezapominajką zatopioną w szkle. Dostała ten wisiorek od babci, kiedy szła do Hogwartu. Żartobliwym tonem powiedziała wtedy, żeby nigdy o nich nie zapominała i pamiętała o tym co najważniejsze (tak, w "Małym Księciu" Sara zakochała kilkukrotnie i nieodwracalnie). Do tego delikatne kolczyki z diamencikami i czarne szpilki. Usta podkreśliła czerwoną szminką, podkreśliła chłodne tęczówki na szaro-czarno. Włosy spięła w kok. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Czy nie była zbyt wyzywająca? 

Stukanie do drzwi jednak wyrwało ją z zamyśleń i uświadomiło, że nie ma czasu na poprawki. Pora była by iść. Wstała i otworzyła je delikatnie. Ujrzała Malcolma. Włosy jak zawsze latały mu na wszystkie strony. Ładny frak, muszka... no wyglądał jak nie on. 

- Rany. Gdzie podziała się ta niewinna dziewczynka? - skomentował jej wygląd. Czy to był komplement? Nie wiedziała. Lepiej, żeby za dużo się nie odzywał. 
- Oh, zamknij się. - odparła i ruszyli na salę. 



Dwie rzeczy wywołały sensację. Pierwszą była para jaką Sara stworzyła z Dorhoodem. Drugą był Syriusz, który wbił na bal (słyszała spanikowane pytanie Harry'ego i Ginny o to, kto teraz zajmuje się dziećmi). Chciała rzucić się na Syriusza, przytulić, roześmiać... ale pilnował go Harry, ją pilnował Malcolm. 
Ruszyli z Dorhoodem w tany. Wraz z Harrym i Ginny rozpoczynali od pierwszego tańca. Malcolm trzymał się mocno jej odsłoniętych pleców, a ona co chwilę odchylała głowę w kierunku Syriusza. Po chwili wszyscy dołączali się do tańca. Zaczął się "odbijany". Na pierwszy ogień poszła Ginny, którą zgarnął Black. Sara poczuła ukłucie zazdrości. Głupia!
- Chodź się napić. - zaproponował Malcolm i uścisnął jej dłoń, którą ona prędko zabrała do siebie. 
- Muszę z kimś porozmawiać, za chwilę do pana dołączę. - i nie zamierzała z nim przechodzić na "ty". Gdy mężczyzna zniknął w tłumie, ona podbiła do Ginny. Krótkie hasło "odbijamy" i uwolniła Blacka z rąk rudej. O ile podczas tańca z Malcolmem utrzymywała magiczne dwadzieścia centymetrów między jej piersiami a jego torsem, to do Łapy przywarła bez skrępowania. On ujął mocno jej talię i poprowadził w walcu. 
- Panie Black, wygląda pan bardzo porządnie.
- Czy pani Potter insynuuje, że zwykle jest inaczej?
Oboje się roześmiali. Tak, zdecydowanie tego jej brakowało. Głowa w kominku, chociaż należała do niego, to nie mogła jej dotknąć, poczuć. Do tego Black świetnie tańczył. Czuć było w nim jeszcze tę starą szkołę tańca, gdzie mogła poczuć się jak kobieta. Przy Malcolmie tego jej brakowało. 
- Malcolm jeszcze się tu nie przypałętał?
- Cicho, niemądry. Kraczesz. - zganiła go szeptem. Bała się oglądać za siebie. Wiedziała, że byłoby to dziwne. 
- Już mnie nogi bolą. - oznajmiła po chwili. Bycie kobietą momentami było ciężkie. Okres, obcasy i nieustanne migreny. Poszli odpocząć. 

Zabawa trwała do późna. Nóg już nie miała. Do tańca wyrwał ją jeszcze Flitwick (najdziwniejszy taniec życia Sary, no i Hagrid. Nie wspominając o Malcolmie). Wbrew przeczuciom dziewczyny, wieczór minął bardzo pozytywnie. Młodsze dzieci zostały odprowadzone do dormitoriów przed północą, reszta mogła dalej balować. 

Koło pierwszej Sara poczuła znużenie. Po prostu była zmęczona po całym dniu. Oznajmiła swoim towarzyszom, że idzie już spać.
- Odprowadzę cię! - zawołał Syriusz, nim zdążył to zrobić Malcolm.
- Dobranoc. To był cudowny wieczór. - puściła oczko Dorhoodowi, który miał zaraz wybuchnąć. Zapił więc gorycz winem. Nie wiedziała, dlaczego Syriusz wysłał mu takie groźne, ale porozumiewawcze spojrzenie. Jakby się już znali. Złapała się go pod ramię i ruszyli do jej pokoju...

piątek, 17 lutego 2017

6. Serio?

Sara
~~~

Ostatnie dwa dni były dla niej istnym koszmarem. Z jednej strony musiała niańczyć pana Malcolma Agdziejestskładziknamiotły Dorhooda. Z drugiej strony starała się nie wchodzić panu Harry'emu Jestembogiem Potterowi pod nogi. Jeszcze nigdy trasa sala lekcyjna - gabinet - pokój nie była tak długa (zwykle szybkim krokiem mogła pokonać ją w niecałe pięć minut). Jedyny plus tej całej sytuacji był taki, że pogodziła się z Syriuszem. Taaaak, pogodziła. Widziała, że był jakiś nieswój i wyraźnie coś go dręczyło. Ale jak to mężczyzna - nie powie, bo po co. 

Wieczór również nie zapowiadał się obiecująco. Z tej jakże cudownej okazji, kiedy to dwójka ważniaków postanowiła nawiedzić szkołę, McGonagall wydała oświadczenie o uroczystej kolacji dla grona pedagogicznego. 

Taka radość w sercu. 


To był chyba jakiś żart. Posadzili ją na przeciw Pottera, między panią Sprout a Dorhoodem. Ten drugi nadal zachowywał się jak dziecko we mgle. A gdzie jest, a gdzie jest, a po co, na co, a dlaczego... Czy wszyscy w Ministerstwie byli takimi ciućkami? Może za chwilę od pani dyrektor usłyszy, że pupę też ma mu podcierać... no bo w końcu a gdzie jest papier? (żadne pytanie Malcolma już jej chyba nie zdziwi. W ogóle to dlaczego nie wymyślono jeszcze zaklęcia na te sprawy?). 
Starsi nauczyciele rozmawiali i śmiali się, zagadując Harry'ego. No tak, mieli w końcu tyle wspólnych przygód. Z wrażenia jej sernik się przewrócił na talerzu, kiedy próbowała łyżeczką rozdzielić twardy spód. 
- Słoneczko, podasz mi wino? - niski ton dobiegł do jej ucha. Sara dostała aż ciarek, które przebiegły wzdłuż kręgosłupa, prostując go aż do bólu.
- Panie Dorhood. Jest pan bezczelny. - parsknęła. Od razu dostała w bok kuksańca od pani Sprout, bo w końcu niegrzecznie odezwała się do gościa z Ministerstwa. Co za zniewaga. Podała mu to nieszczęsne wino. Które wylał na jej kremową sukienkę. 
- NA MERLINA! Wybacz! - zawołał do Sary, która wyglądała jak rozwścieczony centaur. Co on sobie wyobraża? Wstała z godnością i wyszła z sali, żeby się przebrać. Chociaż przez chwilę nie będzie musiała patrzeć na te dwie zakazane mordy. 


- Podobno próbują go wskrzesić. A przynajmniej bawią się w ten sposób. - usłyszała słowa brata, kiedy weszła do środka. Tym razem miała na sobie szmaragdową sukienkę do kolan, którą otrzymała od Syriusza. Od razu poczuła na sobie spojrzenie Dorhooda i Harry'ego, który na chwilę się uciszył i przypatrywał się dziewczynie. No dobrze. Faktycznie Syriusz lekko przesadził z dekoltem. Po chwili wszyscy wrócili do rozmowy.
- Więc dlaczego jesteś w szkole? - spytał się Flitwick. Potter jak zawsze miał ten poważny wyraz twarzy. W końcu uratował świat przed destrukcją, prawda?
- Przypuszczam, że jeden ze starszych uczniów może maczać palce. w czarnej magii. Musimy to sprawdzić. - oświadczył i wziął sobie na talerzyk kolejną porcję ciasta - Poza tym chciałem odwiedzić syna. Podobno James ma na pieńku z nauczycielką zielarstwa? - i wbił w nią te swoje oczka. Zrobiła obojętną minę i wzruszyła ramionami. 
- Jak dba, tak ma. - burknęła pod nosem, co zaowocowało kolejnym kuksańcem od pani Sprout. Harry roześmiał się dość sztucznie. Chyba tylko Snape nie wydawał się być oburzony jej komentarzem (i ta ofiara losu - Malcolm). Może powinna była zmienić profesję i odbyć staż z eliksirów?



Syriusz
~~~

Jak zawsze czekał na Sarę w jej kominku. Wpadanie bez zapowiedzi, niczym maniakalny prześladowca wpadło mu w nawyk. Ale ona nie miała nic przeciw więc... więc... więc może! Ostatnio coś narzekała, że jest dużo zamieszania bo dwóch nadętych wpadło odwiedzić Hogwart. 
Trzask drzwi, stukot obcasów i trzy, dwa, jeden...
- Na prawdę nie możesz mówić, że wpadasz?
Czyli wszystko było w porządku. Miał nadzieję, że Sara go nie wygoni z pokoju, bo było już późno. Pewnie chciała iść spać, przebrać się i zrobić brzydką, jak to wszystkie kobiety robią, kiedy słońce zachodzi i muszą iść spać (nie będziesz mnie oglądać bez makijażu!). Patrzył jak chwilę się krząta, niemal ignorując jego osobę. 
- Jak mój chrześniak się sprawuje? - zdobył się na odwagę, aby zapytać. Był ciekawy, czy Sara nadal będzie tak cięta na Pottera, kiedy go spotka. Widział jak się zatrzymała, wyprostowała i odwróciła do niego. W dłoni perfidnie trzymała pączka. Czyli było stresująco. 
- Jak imbecyl. - oświadczyła. Syriusz cicho parsknął. Czyli nic się nie zmieniło, a ona była w formie. 
- Dlaczego go tak nie cierpisz? - spytał już chyba po raz setny. Nurtowało go to. Był ciekaw nazwiska, jej relacji z Harrym, z Jamesem i resztą. A najbardziej z Rogaczem. I on się, cholibka, tego dowie. Nawet jakby miał pójść po trupach do celu. 
- Bo mam swoje powody. - ugryzła pączka patrząc mu prosto w oczy. Robiła to specjalnie? Westchnął. Ciężko będzie. Ale może kiedyś mu powie. W końcu omamił jej serduszko, to jej powie. Tylko musi zagrać na odpowiednich strunach. Był taki pewien siebie. A do niej czasami brakowało mu sił. 


Malcolm
~~~

Wszystko w tej szkole wydawało mu się nie być takie jak powinno. W sumie było wszystko zgodnie z zasadami, ale coś mu nie pasowało. Nie potrafił określić co. Dobrze, że miał co najmniej miesiąc na to, aby sprawdzić Hogwart. 

A może chodziło o ludzi? Czuł tutaj dziwną atmosferę. Niby wszystko było dobrze, a jednak nie. Surowa dyrektorka, nauczyciel stosujący przemoc, innym wszystko było jedno, młoda Sara, która chodziła zła jak osa i podobno dręczyła uczniów, a konkretnie to syna Pottera. Nie wszystkich da się lubić. 

W pewien dziwny sposób go pociągała. Ta upartość, niedostępność. Uwielbiał takie panny wyprowadzać z równowagi. No dzisiaj! Jeszcze chwila i za sukienkę oberwałby w pysk. Bawił się świetnie. 

Ale romanse nie były jego zamierzeniem (aczkolwiek taki wątek poboczny byłby mile widziany). Musiał sprawdzić konkretne rzeczy, nazwiska, akta i inne papiery. Inwigilacja? Dostał takie zadanie i musiał się go trzymać, bez względu na to, jak bardzo nieetyczne się to mogło wydawać. Ale odkąd to Ministerstwo postępowało etycznie? No właśnie. 

Siedział w swoim pokoju. Przeglądał kolejne papiery konkretnych osób, mając nadzieję, że w końcu znajdzie coś ciekawego, coś, co było potrzebne jego zwierzchnikowi. 

środa, 15 lutego 2017

5. Ziarnko półprawdy.

Jak ona mogła? To był cios poniżej pasa! A do pomiota z kobietami!

Mniej więcej takie myśli towarzyszyły Syriuszowi, kiedy przemierzał zimne ulice Londynu. Było ponuro, typowa angielska pogoda. Właśnie przestał lać deszcz, a zapach mokrych liści wdzierał się w jego nozdrza. 

On nie wytrzyma. Był już chyba zbyt stary na takie cyrki. Jednej nocy bal i prezenty, a nazajutrz każe spie... odwalić się. Kto zrozumie kobiety? Ich okresy? Wahania nastroju? N i k t. Bynajmniej nie mężczyzna. Nie rozumiał również tego, dlaczego Sara była tak cięta na Jamesa. Co on jej zrobił? Chodziło o tę głupią klamkę? Wątpił. No i jeszcze sprawa nazwiska. Jego wewnętrzna intuicja podpowiadała mu, że to nie jest jakaś zbieżność. Tylko że James, Rogacz, nie chwalił się nigdy tym, że ma jakąś kuzynkę, siostrę, czy cokolwiek innego. 

Gdyby tylko znał prawdę, którą jego przyjaciel nie dzielił się ze światem...

Spojrzał na czarny mur. Jak to było? Ach. Raz, dwa i trzy, piąta w bok. Alohomora. Zaszurało, a mężczyzna zniknął w murze. Przejście, które się utworzyło poprowadziło do miłego pokoju, jak salon. Za biurkiem siedziała kobieta w ciasno splecionych włosach. Pióro samo zapisywało coś na papierze, ona poprawiała swój manicure. 

Łapa wiedział, że tutaj znajdzie pomoc. 



Minęło kilka długich dni od kłótni z Syriuszem. Ten się ani nie odzywał, ani nic. Sara, jak przystało na typową Puchonkę całe te dnie płakała. No może nie całe. Uczniowie co lekcję pisali jakieś sprawdziany z tematów poprzedzających bieżące lekcje. Snape też tak robił, więc McGonagall nie mogła jej niczego złego zarzucić. W końcu chciała, by pierwszacy mieli szeroką wiedzę, prawda? No więc właśnie. 

A może Severusowi też ktoś złamał to osmolone serduszko?

Siedziała właśnie w swoim gabinecie. Segregowała jakieś liście w zielniku, które miała tym paszczakom jutro pokazać. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Nim zdążyła zareagować, do środka weszła McGonagall z jakimś mężczyzną. Dziewczyna od razu poderwała się z miejsca nie kryjąc zdumienia (i zaczerwienionych oczu). 
- Pani Potter, to jest pan Dorhood. Reprezentuje Wydział Kontroli Ministerstwa Magii. W tym roku nasza szkoła przejdzie rutynową kontrolę bezpieczeństwa. Jak pewnie pani wie, jest ona obowiązkowa, odkąd Hogwart został odbudowany. A na spojówki polecam pójść do pani Pomfrey. - kobieta wyrecytowała, jakby Sara była dzieckiem, które niczego nie wiedziało. Uścisnęła dłoń mężczyzny. Był niewiele od niej wyższy, posiadał jasne włosy (od razu skojarzył jej się z Malfoyami!) i szare spojrzenie. Nawet był dość urodziwy, z lekkim zarostem. Uśmiechnął się do niej.
- Proszę oprowadzić pana Dorhooda po Hogwarcie, dobrze? Myślę, że jest pani do tego odpowiednią osobą. - powiedziała krótko i wyszła zostawiając młodych samych sobie. 
Odpowiednią? No tak, damski odpowiednik Filcha.


Bolało ją wszystko, kiedy oprowadziła gołowąsa po szkole. Miała przygotować się do zajęć, a musiała odgrywać nianię. Prawie jak Syriusz! Rozzłoszczona aż uśmiechnęła się do siebie. 
Chciała już udać się do siebie. Pokój przestał już być jej bezpieczną ostoją, bo zbyt dużo osób wtykało do niego nos. A niech oni wszyscy się odwalą. 
- Czy może mi pani jeszcze pokazać... - z rozmyślań wygnał ją niski głos nowego dręczyciela. Odwróciła się do niego z uśmiechem pełnym grozy i nienawiści. 
- Proszę pana - zaczęła lodowatym tonem, który zapewne przeszywał szpik kostny - z tego co się dowiedziałam, ma pan u nas gościć co najmniej miesiąc, aby poznać szkołę i jej funkcjonowanie. Na prawdę muszę zaprowadzić pana jeszcze raz do damskiej toalety dzisiaj, po trzech godzinach chodzenia? - wbiła w niego wzrok, który mordował, odzierał ze skóry, skalpował, kastrował i co tylko można było sobie zażyczyć.
Mężczyzna przypatrywał się jej chwilę zdziwiony, po czym odszedł. No to na pewno nakabluje dyrektorce. 

Ale w końcu znalazła się w swoim pokoju. Za oknem było już ciemno. Odpaliła świecę położoną na stoliku i chciała nieco mocniej rozpalić ogień w kominku. Już miała machnąć różdżką...
- SYRIUSZ?
Tak. Jego gęba wyraźnie płonęła w ogniu. Usiadła od razu przed kominkiem i powstrzymała się przed włożeniem ręki w ogień. 
- Saro... chciałem cię przeprosić. - wydusił z siebie. On? Przeprosić? Miał minę zbitego, o ironio, psa. Łobuza, który okropnie nabroił. 
- Syriusz... ja ciebie też. Nie powinnam była się tak chamsko odzywać. - szepnęła, czując jak do oczu znów nachodzą jej łzy.
- Ej, ale nie becz!
- A ty mi nie rozkazuj!
Czyli wracają do formy. 
- Saro... musisz mi coś wybaczyć...
Do uszu dziewczyny doszły jakieś hałasy z korytarza. Na bogów! Co znowu?!
- No wybaczyłam, muszę iść. - i wstała, nie zwarzajac na Syriusza, który wyraźnie chciał jej coś powiedzieć. Wyszła z pokoju. Zobaczyła tłum biegnących Gryfonek.
- Podobno Harry Potter jest w szkole! - piszczały jak opętane.
Tymczasem w głowie Sary kłębiło się jedno słowo. No może dwa.
Serio, ku..., serio?

Nie mogłam się powstrzymać ;)

niedziela, 12 lutego 2017

4. Owca i wilk.

Jak ją wszystko bolało, zaczynając od stóp, a kończąc na głowie. Zaciskała jednak zęby i nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak. Jedynymi dowodami ostatniej nocy były nieco podkrążone oczy i fakt, że zaspała na własne zajęcia. 
Siedziała właśnie na miękko obitym krześle i nerwowo stukała palcami o udo. Po raz kolejny wyprostowała fałdy na jasnej sukience. Kiedyś sobie postanowiła, że nie będzie ubierać się ponuro jak wszyscy inni uczący w Hogwarcie. 

Trzask drzwi. 

- Pani Potter. Nie muszę chyba mówić, dlaczego pani się tutaj znalazła? - usłyszała za sobą ostry głos McGonagall. Syriuszu, bądź tego wart - pomyślała i przeniosła wzrok na ususzoną twarz Pani Dyrektor. Minerwa powinna stosować więcej kremów nawilżających. Sara szybko się ocknęła odkrywając, że ściągnięte usta się poruszają, artykułując zdania przeznaczone dla jej uszu. 

- Tak nie można! Nie można opuszczać Hogwartu nie informując mnie o tym! - kobieta uparcie wwiercała wzrok w Sarę. Ta jednak siedziała wyprostowana jak strzała przyjmując każde słowo na klatę. 
- Przepraszam, nie wiedziałam. - odpowiedziała sucho. Wiedziała. I Minerwa też wiedziała, że ona wiedziała. Drobne kłamstewko chyba nie spodobało się profesorce.
- I po co to kłamstwo? Pytałam panią z regulaminów szkoły i miała pani wszystko w małym palcu. Ponadto spóźniła się pani na zajęcia to jest niedopuszczalne! 
Skończ gadać. Wiedziała, że to było niedopuszczalne, znała regulaminy... Omiotła McGonagall chłodnym spojrzeniem, jakby to ona zajmowała stołek dyrektora. Czy ta kobieta kiedykolwiek straciła rozum dla innej osoby?
- Przepraszam, to było z mojej strony nieodpowiedzialne. A grała moja ulubiona kapela. Zachowałam się jak gównia... jak nieodpowiedzialny uczeń. - posłała nieco ironiczny uśmiech na rozluźnienie atmosfery. Jeżeli nie straci dyscyplinarnie swojej posady z powodu lekceważącego podejścia, to będzie cud. Może w końcu nazwisko jej pomoże? W końcu Harry mógłby wyrżnąć połowę szkoły, a skończy się co najwyżej naganą. 

Kobieta westchnęła ciężko. Wiedziała, że Sara nie była głupia i pstro w głowie nie miała. Dziewczyna przedstawiała nurt osób, którym zależało na tym co robią i nie chciały dopuszczać się zaniedbań. Ponadto znała jej przeszłość, wiedziała, że nazwisko nie było przypadkiem, a dziewczyna miała pod górkę czując odtrącenie rodziców. Nie wiedziała co gorsze - poczucie porzucenia czy ich strata. I Sara i Harry mieli trudno i nie chciała być sędzią, który ocenia kto ma gorzej. 

- Ostatni raz. Kolejnym razem wyciągnę konsekwencje z pani nieodpowiedniego zachowania. - i kiwnęła głową, by dziewczyna opuściła gabinet. "Pani" Potter dokładnie tak zrobiła. 



Czasami czuła się jak owca wśród wilków. Nie mogła tego i tamtego, a jak już to ścisła kontrola. Jak w domu - a z kim idziesz, a kiedy idziesz, a po co idziesz. Wydawało jej się (a była tego nawet pewna), że czasy kiedy musiała spowiadać się dorosłym ze swojego życia prywatnego minęły już dawno i bezpowrotnie. A tu psikus!
Biedne i zagubione dziecię w postaci Sary Potter wędrowało do swojego pokoju - jedynej ostoi w tym złym miejscu. Uścisnęła klamkę i poczuła w jednej chwili nienośny ból dłoni. Szybko ją oderwała do siebie i spojrzała na kilkadziesiąt czerwonych bąbli na jej dłoni. Od razu usłyszała za sobą jakieś śmiechy. "Spóźnialska! Spóźnialska!" - brzmiał znajomy głos.
- POTTER! JUTRO WIDZĘ TWOICH RODZICÓW! - ryknęła. 



Oczywiście, że nie zobaczyła. Ginny musiała pilnie relacjonować jakiś mecz quidditcha zaś Harry rozbrajał jakiś gang śmierciożernych niedobitków. Czyli norma w tej posranej rodzince. 
Tym razem ona była McGonagall. Była wilkiem i mogła sączyć jad pod adresem Jamesa. Chociaż on nie wyglądał na przejętego. Każdy zna chyba to uczucie, kiedy zrobi się komuś psikusa i mimo konsekwencji można powiedzieć "było warto". Dłoń dalej paliła, chociaż bąble zeszły.
- Panie Black, ja nie pozwolę na to, żeby James był tak bezczelny wobec mnie! Naruszenie nietykalności cielesnej jest karalne i grozi wywaleniem ze szkoły. I przysięgam, że osobiście tego dopilnuję. - wyrecytowała dwa różne regulaminy patrząc nieustannie na chłopca. Gdyby spojrzała na Łapę, zapewne roześmiała by się w głos. Zerknęła szybko na Syriusza. Również wydawał się być zażenowany całą ta sytuacją. No tak. Syriusz "Niania" Black. Że też jej słodki braciszek tak postanowił go upodlić. 
- Tak, rozumiem. Przepraszam za Jamesa. James, przeproś. - Syriusz niemal warknął na młodego. Sara tymczasem siedziała dumnie, zakładając nogę na nogę. 

- Pani Potter?! - zawołał Black pojawiając się za plecami Sary nie wiadomo skąd. Dziewczyna westchnęła spoglądając na drzwi swojego pokoju. Zdrową dłoń już trzymała na klamce. Obłożyła tenże przyrząd chyba milionem zaklęć obronnych. Uchyliła jednak drzwi, dając tym samym Syriuszowi znak, że po pierwsze jest zmęczona, a po drugie ktoś może ich zobaczyć i będzie dym. 
- Tak panie Syriuszu? - odwróciła się do niego i zwróciła tym okrutnym służbowym tonem. Syriusz rozejrzał się na boki, po czym wepchał Sarę do środka. Ślady zbrodni w postaci pantofli na obcasie i zielonej sukienki leżały rozrzucone w pokoju. Do tego pościel była niemiłosiernie powywijana. 
- Co ty wyrabiasz?! 
- Saro, mam wrażenie że uwzięłaś się na Jamesa. Dlaczego? - mężczyzna wręcz przyszpilił ją swoim spojrzeniem. Znów czuła się osaczona. Zaraz wybuchnie. 
- Harry traktuje cię jak popychadło! - zmieniła szybko temat. Pierwszy raz widziała jak Syriusz walczy ze sobą, żeby nie powiedzieć jej czegoś niemiłego. 
- To nie twoja sprawa. Dlaczego uwzięłaś się na Jamesa. To nie to, że on się skarży, tylko widzę to po sposobie w jaki się o nim wyrażasz. - kontynuował nieugięty. Sara zacisnęła dłonie w pięści. 
- Skoro nie moja, to sam się odwal od tego, dlaczego nie lubię Jamesa. Nie lubię i już. Proszę wyjść z mojego pokoju, bo zacznę krzyczeć. - odpowiedziała mu chłodno, nie zdając sobie sprawy ze swoich słów. Kto teraz był wilkiem, a kto owcą?

Trzask drzwi.

czwartek, 9 lutego 2017

3. Tam jest swoboda...

Stuk, stuk, stuk…

Uporczywe stukanie w okno wybudziło Sarę w środku nocy. Na początku nie do końca wiedziała co się dzieje. Może zły sen? Nasłuchiwała dłuższą chwilę (a tak przynajmniej jej się wydawało). Sekundy w nocy zawsze zdawały się gonić długością godziny.
No, chyba się uspokoiło. Może jakaś ćma? Zanurzyła się na powrót w pościeli i westchnęła cicho zamykając oczy i próbując zasnąć.

Stuk, stuk…

Dość tego! Odrzuciła kołdrę w bok, nałożyła na bose stopy pantofle i podeszła do okna, od którego szybko odskoczyła, kiedy coś uderzyło w szybę. Serce załomotało, ale opanowała chęć pobiegnięcia do gabinetu Snape'a – pierwszego mężczyzny o jakim pomyślała. Nie wyobrażała sobie, że Flitwick sięgający zaledwie do bioder obroni ją przed napastnikiem, zaś do Hagrida musiałaby przebiec podwórzem. O nie, nie.

Odkąd stanęła w oknie, stuknięcia się uspokoiły. Przykleiła się do szyby, aby dostrzec źródło pochodzenia Czy to jakiś żartowniś? Było w cholerę ciemno, Hogwart rozwojowo nie doszedł jeszcze do posiadania latarni na zewnątrz. Ciemno wszędzie…

Odsunęła się od okna. Nie do końca wiedziała, czy może na powrót wrócić do łóżka. Usłyszała za oknem jakiś hałas, jakiś krzyk. Znów przykleiła nos do szyby. Nawet lekko ją uchyliła żeby lepiej słyszeć. Ziąb wrześniowej nocy wdarł się do pokoiku i omiótł jej stopy i gołe ramiona.

- Poszedł, poszedł stąd! - wyraźnie teraz usłyszała wściekłego Filcha. Nie wiedziała kogo, albo co pogonił. Przyłożyła kciuk do ust i lekko przygryzła. Robiła tak od dziecka w chwilach, kiedy była sama i nie czuła się pewnie. Chciała zapalić świecę i zostawić na resztę nocy, ale jeżeli „napastnik” wróci, może zobaczyć, że jest w pokoju. A tak będzie udawać, że jej tu nie ma. To na pewno był dobry plan.




Czasami marzyła o tym, by wrzucić te rozwrzeszczane paszcze do kotła jak typowa wiedźma, bądź do pieca niczym czarownica Jasia i Małgosię. Nie miała tylko srogiej nadwagi, garbu, zielonkawej skóry, kurzajki na nosie. Miała za to w szafie tiarę i czarną szatę. A nawet i miotłę. Nic, tylko lecieć na Łysą Górę i straszyć w legendach.

Po prostu stała w ogólnym rozgardiaszu sali lekcyjnej oczekując, że to wszystko samo się uspokoi. Jasne. Samo się nic nie zrobi, co najwyżej pozabija. I dlaczego z tą myślą nie mogła wniknąć w podłogę i się asekurować?

Sonorus.

- ZAMKNĄĆ SIĘ! - przystanęli. Spojrzeli. Usiedli. O to chodziło. Zagryzła wargę niemal do krwi. Banda rozpieszczonych dzieciaków. I wcale, absolutnie żadnym przypadkiem przy okazji tej myśli nie patrzyła na Jamesa. Zaraz mu kręgosłup pęknie od tego garbu i sposobu w jaki siedział. Miała ochotę trzepnąć go w potylicę, ale obawiała się, że jaśnie Harry Potter, król świata magii przybędzie z aferą. Albo Ginny. W sumie nie wiedziała co gorsze. W sumie Syriusz by mógł skoro zajmował się dzieciakami.

Do szklarni miała z nimi udać się w drugim semestrze. Nie mogli złapać się za rośliny póki nie poznają podstawowych zasad teoretycznych. Aż dostała dreszczy, kiedy wyobraziła sobie, jak znęcają się nad tymi biednymi chaszczami.

- Nazywam się Sara Potter. - cisza jak makiem zasiał. Wzrok uczniów motał się pomiędzy dziewczyną a Jamesem. Zachować zimną krew i kontynuować.
- Zwrócenie się do mnie per „Saro” lub „Potter” grozi klęczeniem na strzelającym grochu. Przeszkadzanie podczas zajęć – pięć okrążeń wokół Hogwartu. Przyda wam się. - odpowiedziała nieco krytycznie. No i już te szepty i pojawiający się rozgardiasz.
- Minus dziesięć punktów dla Slytherinu i Gryffindoru. Co mówiłam o zachowaniu się podczas zajęć? Otwórzcie podręczniki… -

Lekcja skończyła się nawet dość szybko. Sara wciąż zastanawiała się, czy powinna zgłosić gdzieś te nocne przygody. Postanowiła jednak się powstrzymać, póki co. Pewnie jakiś złośliwiec chciał jej dokuczyć. Jeżeli sytuacja się powtórzy, to dopiero zareaguje. Dobrze, że na dzisiaj już skończyła. Mogła pójść do biblioteki i wszystko przemyśleć.


Kraniec białej szaty nocnej opadał delikatnie na podłogę, okalając bose stopy. Gołe ramiona ocierała dłońmi. Nie było jej zimno, ale czuła jakieś dziwne ciarki. Stała przy oknie pozwalając opadać na plecy ciemnym falom włosów. Nie były czarne tak jak u Harrego. Brąz? Nigdy nie potrafiła określić ich barwy.

Wypatrywała swojego napastnika. Pusto, ciemno i cicho. Jedynie światło księżyca delikatnie padało na trawę i wpływało do jej pokoju. Nie będzie tak wiecznie czekać nie wiadomo na co. Ruszyła do łóżka wskakując pod kołdrę.


Stuk, stuk…

Zielone spojrzenie wbiła w sufit. Czy to był koszmar? Może jej się przyśniło? Mag czy mugol, u każdego rozbudzony umysł pragnie jeszcze zostać w świecie fantazji tworząc tym samym jakieś koszmarne wyobrażenia. Paraliż zawładnął jej ciałem, jakby przygniótł ją jakiś głaz.

Wycie. Okropne wycie skrzywdzonego zwierzęcia. Nabrała powietrza i odczekała chwilę niemal nie oddychając. Jedynie spuszczała z płuc powietrze powolutku.
Saro Potter! Nie bądź jak swój ojciec!
Ta paskudna myśl przebiegała po jej głowie ilekroć czegoś się bała. Zeskoczyła z łóżka i ubrała buty w których chodziła na co dzień. Naciągnęła na siebie sweter i ubrała płaszcz. Po cichutko wymknęła się z pokoju, zamknęła drzwi i zeskakiwała po dwa schodki. Oby Filch się nie przyczepił. I oby nie zobaczył jej żaden uczeń, bo cały autorytet jaki próbowała zbudować wokół swojej osoby rozpadną się niczym Ministerstwo Magii przed bitwą o Hogwart.

Otworzyła boczne drzwi, które upiornie skrzypnęły. Już czuła na sobie wzrok Pani Norris. No trudno. Wyszła na zewnątrz ściskając w dłoni różdżkę. Czy rzucenie avadry w obronie koniecznej jest karane? Mugole mają takie kwestie wyjaśnione, a tu do Azkabanu można trafić za byle co, nie ważne że właśnie ktoś chciał poderżnąć gardło.

Otrząsnęła się z tego makabrycznego pomysłu i ostrożnie brnęła ścieżką. Zbliżała się pod swoje okno. Nagle poczuła uścisk zaciskający się od tyłu na jej ramieniu i dłoń zakrywającą jej usta. Serce podeszło do gardła, kiedy ten ktoś ciągnął ją między drzewa rosnące nieopodal.

Uścisk zelżał, a ona odskoczyła od napastnika byle jak najdalej. Odwróciła się.

Plask.

- Czy ty jesteś normalny?! - wycedziła nie chcąc zbudzić całego Hogwartu krzykiem. Syriusz w tym czasie głaskał się po pulsującym policzku.
- Chciałem cię zaprosić do Hogsmade. Dzisiaj gra jakaś kapela ze Szkocji. Potańcówka…. - kontynuował, jakby nic się nie stało. No chyba ją rozsadzi.
- Black! Istnieją kominki! I sowy!
- Ale… odwróciłabyś się tyłkiem i poszła spać albo znęcać się nad Jamesem. - naburmuszył się jak obrażony chomik. Brak jej było słów.
- Jak ja wyglądam? To jest koszula n o c n a. - przeliterowała ostatnie. Nie miała czasu iść się szykować na zabawę. Poza tym drugie magiczne słowo: t a n i e c. Chyba już wolała zmierzyć się z gromadą dementorów.
- Tak myślałem. Przyjmiesz ten drobny upominek? - podał jej paczuszkę. Odwinęła skraj papieru. Pod nim jawiła się delikatna, szmaragdowa sukienka. Oczy jej zabłyszczały. On oszalał?
- Syriusz!
- Tak Saro? - poczuła jak jego dłoń wpełzła na jej łopatkę.




Tam jest swoboda,
Horyzont to niewoli kres.
Tam jest mój cel,
Gdzie prawdziwy cud możliwy jest...
Taniec wampirów - Tam jest swoboda